Ten atak ma zniszczyć Polskę. Ma doprowadzić do tryumfu sił, których władza w gruncie rzeczy zakończy historię narodu polskiego - mówił wczoraj prezes PiS. Atakującymi są demonstranci, protestujący przeciwko wyrokowi TK ws. aborcji, broniący - to członkowie i zwolennicy PiS, chroniący przed atakami Kościół. Dlaczego Kościół, skoro to nie on zawinił?
Wielokrotnie stwierdzano publicznie, że Jarosław Kaczyński od lat prowadzi bardzo szczególną grę, w której wykorzystuje niemal wszystkie dostępne środki. Jeśli na jego oświadczenie spojrzeć w kategoriach takiej właśnie politycznej gry, jego przekaz wygląda na zupełnie inny niż literalnie odczytana treść bulwersującego oświadczenia.
Komunikat, przekazany za jego pomocą stwierdza, że adresatem potężnego społecznego oburzenia nie są rządzący, ani powołany przez nich Trybunał, tylko Kościół. A że, jak podkreśla Kaczyński, tylko Kościół stworzył jedyny powszechny system moralny w Polsce - jego obrona jest powinnością patriotów. Dlatego właśnie Kaczyński mówi: "Wzywam wszystkich członków Praw i Sprawiedliwości i wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła".
Na pierwszy rzut oka przekaz jest jasny. Po drugim jednak widać w nim zgrabną manipulację. Po pierwsze nie wszyscy pewnie zgodzą się z tym, że jedynie zasady Kościoła to jedyny powszechnie znany system moralny w Polsce, i z całą pewnością istnieją osoby, które mają pełnię praw obywatelskich nie uznając ich.
Znacznie bardziej jednak rzuca się w oczy to, że to nie z powodu działań Kościoła wyszły na ulice tłumy kobiet i nie tylko. Obecne demonstracje nie są problemem Kościoła, ale właśnie prezesa Kaczyńskiego. To on uosabia i jednocześnie uzasadnia kłopoty wyraźnie tracącego poparcie społeczne rządu i pozbawionego autorytetu Trybunału Konstytucyjnego, który stworzył na własne potrzeby.
Twierdząc, że demonstranci atakują Kościół prezes Kaczyński stara się odwrócić uwagę od tego, że atakują głównie jego samego, jego partię i zdominowane przez nią instytucje państwa. Wzywając do obrony Kościoła w istocie może prowokować do jego atakowania, usuwając w cień siebie, swoją partię i realizujących ich oczekiwania sędziów TK.
Groteskowy patos słów, którymi prezes zapowiada zniszczenie przez rzekomo "wyszkolonych" demonstrantów Polski i zakończenie historii narodu, w tejże historii pasowałby może do ataków na Kościół.
Do ataków na jedną z partii politycznych, jej prezesa i zdominowane przez nich instytucje nie pasuje jednak kompletnie. Zniszczenie wpływów i koniec historii PiS i obecnego Trybunału Konstytucyjnego nie oznacza zniszczenia Polski i końca Polaków. Byłaby to tylko przegrana Jarosława Kaczyńskiego.
Na gruncie faktów słowa Jarosława Kaczyńskiego mają jeszcze jeden bardzo niepokojący aspekt - poza funkcją w partii Kaczyński jest też wicepremierem. Świeckim urzędnikiem. W kraju, gdzie naprawdę obowiązuje rozdział Kościoła od Państwa nawoływanie przez wicepremiera do opowiadania się po stronie Kościoła (wiemy przecież, że jednego z wielu) i publiczne przedkładanie tworzonych przez niego zasad moralnych nad inne byłoby zapewne niedopuszczalne.
A jeśli dzieje się to w obliczu gwałtownych niepokojów społecznych i w szczycie pandemii, nad której rozwojem rząd wyraźnie nie panuje, zaś mówiący te słowa polityk jest w nim wicepremierem i to odpowiedzialnym za bezpieczeństwo - jest to zwyczajnie szkodliwe.