"Po meczu nie mogliśmy nawet rozmawiać, bo takie było wzruszenie. Padły tylko dwa zdania: Jak się czujesz? Wszystko jest ok?" - opowiada ojciec Jerzego Janowicza, który po wygranym meczu z Gillesem Simonem dostał się do finału turnieju tenisowego ATP Masters. "Syn zasygnalizował wysoką formę już w Moskwie, ale ona eksplodowała w Paryżu" - dodaje w rozmowie z dziennikarką RMF FM.

Agnieszka Wyderka: Zacznijmy od emocji, które są najważniejsze w sporcie. Pańskie emocje były duże przy oglądaniu tego spotkania?

No duże, duże... Adrenalina duża, emocje duże. Nie można określić tego.

Ale mieliście Państwo taką wątpliwość, że może nie pójść w tym meczu?

Nie, wątpliwości nie mieliśmy. Tylko nie byliśmy pewni, czy Jerzy wygra. Wie Pani, każdy sportowiec, który jedzie na jakiś turniej albo zaczyna grać, chce wygrać. Nie ma tak, że chce się tylko pokazać. Jeżeli nie ma wiary w zwycięstwo, to nie ma po tego robić. Czy to chodzi o zespołowy sport czy indywidualny. A dreszczyk emocji był. Tylko nie wiedzieliśmy, że Jerzy wygra.

Rozumiem, że Państwo do końca trzymaliście kciuki i byliście przekonani, iż uda się zwyciężyć.

Byliśmy przekonani, iż uda się. Tylko każdy sport ma to do siebie, że dopiero jak jest napisane "koniec" to wtedy wiemy, że ktoś wygrał. Dlatego bardzo przeżywaliśmy każdą piłkę, każda była bardzo ważna, bo tam już grają zawodowcy, fachowcy - można powiedzieć w swojej dziedzinie. Wystarczy tylko jakaś słabość i już się mecz odwraca.

To skąd wzięła się tak świetna forma? Pan wiedział wcześniej o tym, że syn jest tak dobrze przygotowany do turnieju w Paryżu?


Nie. Przesadziłbym teraz, jakbym powiedział, że wierzyłem, iż to duża forma. Wiadomo, że ciężko pracował. Formy przez cały rok się nie utrzyma. Robi się pewne etapy tej formy. Akurat już zasygnalizował to w Moskwie - tam wiedzieliśmy, że jest w formie. To eksplodowało teraz, w Paryżu. Jest dobrze, psychika jest dobra, zawodnicy się boją, to czego więcej potrzeba?

Teraz wystarczą punkty, żeby przesuwać się w rankingu, co jest bardzo cenne - bo po Wojciechu Fibaku długo musieliśmy czekać na godnych następców.


Dokładnie. Dla nas najważniejsze są punkty. Bo teraz - jakby jeszcze jutro Jerzy wygrał, nawet z tym rankingiem, co teraz ma - to nie wiem, czy nie będzie w wielkich szlemach rozstawiany. To już jest ważne - inaczej się spostrzega zawodnika rozstawionego, a inaczej, jeżeli gra w eliminacjach.

Jest jeszcze taka kwestia, że rozstawiony zawodnik już wtedy ma możliwość zmierzyć się z tymi najlepszymi. A to zawsze jest - tak myślę - kolejne doświadczenie.

Dokładnie, bo zawodnik od razu w pierwszych rundach nie trafia już na tych najlepszych, tylko jeszcze słabszych przeciwników. To też jest duże wejście w turniej. Najważniejszym meczem jest ten pierwszy, obojętnie z kim się gra, bo dopiero się zaczyna. Poznaje się kort, środowisko, atmosferę - dla każdego zawodnika, czy to jest Federer czy zawodnik słabszy, ten pierwszy mecz będzie najtrudniejszy.

Teraz będzie łatwiej rozmawiać ze sponsorami, z osobami, które chciałyby zainwestować w syna?

Na pewno będzie łatwiej, bo wiadomo, że Jerzy coś zrobił. Także czekamy, nie wychodzimy przed szereg, syn jeszcze nie skończył turnieju. Jeszcze gramy.

A co Pan powiedział synowi, jak rozmawiał już po wygranym meczu?

Nie mogliśmy nawet rozmawiać, bo takie było wzruszenie. Tylko dwa zdania padły: "Jak się czujesz? Wszystko jest ok?" Były gratulacje. Jak zobaczy pani na nagraniach w internecie, to syn płacze. I to było obopólne wzruszenie.

Ma pan jakąś radę ojcowską przed niedzielnym finałem?


Nie mam żadnych rad ojcowskich. Syn wie, co ma robić. Taktykę uzgadniałem z trenerem. Ja jestem tutaj i tylko trzymam kciuki. To jest moja rada: żeby paznokcie mi się nie wbiły w dłoń.

Chyba niełatwo to robić na odległość?


Tenis ma to do siebie, że podpowiedzi już nie są stosowane, bo ci zawodnicy już wiedzą, jak mają grać. My tylko jesteśmy dobrym duchem. Jestem przy nim.

Nikt się nie spodziewał?

Nikt się nie spodziewał. Wiadomo, że oszczędzaliśmy jakieś pieniądze na Australię. Nie narzekajmy - bo to już jest nudne - ale nie szastamy pieniędzmi, żeby starczyło ich na później. Teraz jest dobrze. Czekamy, aż skończy się finał i wtedy znowu - przez następny tydzień - Jerzy będzie się cieszył. To już historia, teraz jedziemy dalej.