Od lat już wiem, że nikt większej głupoty nie palnął jak prezydenci Juszczenko i Kwaśniewski. Głosili, że rzekomo nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy. Polska istnieje ponad 1000 lat z rozbiorami i niewolą w kalendarzu, a Ukraina jako państwo nawet pół wieku nie osiąga. Rzecz jednak jest poważniejsza i nazywam to "polskim szaleństwem ukraińskim".
Nie chcę opisywać historii, są na ten temat kilometry zapisanych kart. Polska została w XV wieku wciągnięta przez Wielkie Księstwo Litewskie w rozgrywkę wschodnią. Cały wysiłek Polaków został wytracony na "stepy szerokie, których okiem". Nic w tych stepach nie było poza powodzeniem magnatów ruskich, co się spolszczyli, ale nic nam nie dali. Cała gospodarka ukraińska za Rzeczpospolitej to jedynie zboże i okowita, nic więcej. Żadnego przemysłu, żadnego rozwoju.
Czyżby cywilizacja, renesans przemieszczały się z Kijowa i Wilna do Polski? Przecież każdy się zaśmieje nad tym zdaniem. Nic nie dotarło do Polski ze wschodu, poza magnackim nieposłuszeństwem, fantazją i problemami. Polskie królestwo wchodziło na wyżyny do pierwszego Jagiellona i potem zaczęło upadać. Jagiellonowie to była konsumpcja osiągnięć i trwonienie dóbr i możliwości. Po co Polsce był Smoleńsk i Kijów z prawosławnymi mieszkańcami, a województwo bracławskie? Wystarczyło polskiej siły i kultury do powstania Chmielnickiego, potem był już koszmar. Nigdy nie przekonała Polska kozaków ukraińskich, by stali się częścią Rzeczpospolitej. Litwini czyli Białorusini szli na to wchodząc w obręb europejskiej kultury, ale wystarczyły dwa wieki zaboru carskiego, by Białoruś była moskiewska, a nie warszawska.
Ktoś, kto był niedawno na Litwie, Białorusi i Ukrainie zauważy, że więcej tam sowieckiej mentalności niż tej naszej, polskiej. Gdyby Polska traciła tyle wysiłku militarnego i czynu rycerskiego co pod Moskwą i nad Dnieprem, i gdyby zamiast walczyć z Moskalem i Turkiem, przez wieki dbała o ziemie zachodnie - to dzisiaj w Berlinie i Dreźnie siedziałby wojewoda polski. Część mojej rodziny jest z Wołynia i Lwowa, i z nostalgią patrzę na Kresy i Lwów. Ale czym są Kresy przy Pomorzu i Śląsku?
Te zdania powyżej nie są bez powodu napisane, bowiem w polityce polskiej wciąż istnieje ten głupawy romantyzm, co go kiedyś nazywano "za wolność naszą i waszą". Jeżeli popatrzeć chłodno na mapę na wschodzie i polityczne procesy, to nie ma wątpliwości, że akurat z Rosją Władimira Putina (i każdą inną Rosją w bliższym czasie do wyobrażenia) Polska nie ma żadnego konfliktu terytorialnego. Stalin zabrał nam Kresy i tysiące istnień polskich, ale uwolnił od koszmaru posiadania 20-procentowej mniejszości ukraińskiej i białoruskiej.
Czy naprawdę ktoś chciałby mieć komórki batalionu "Ajdar" czy "Azow" w Polsce? Nacjonaliści ukraińscy chcą Przemyśla, a białoruscy twierdzą, że województwo białostockie to ich ziemie. Ukraina to kraj niebezpieczny dla Polski, ponieważ jest nieprzewidywalny. Ostatnio jeden z komandirów Azowa, Bileckij postulował w parlamencie o odtworzenie broni jądrowej, co ma zająć ukraińskim naukowcom nie więcej niż pół roku.
To nie jest tekst antyukraiński i nie jest to tekst negujący, że z Kresów pochodzą tysiące polskich wspaniałych bohaterów, pisarzy i uczonych. Ten tekst to tylko głosik w sprawie takiej, byśmy nie byli wioskowymi głupkami. Byśmy bezpłatnie nie pomagali Ukrainie, która to ulice nazwiskiem Bandery nazywa, w Lwowie i Kijowie.
Od Niemców chcemy uznawania win za wojnę ostatnią, a za rzeź na Wołyniu oferujemy Ukraińcom milion miejsc pracy w Polsce. Zaiste mądra to polityka, tak jak wysyłanie na ambasadora "wybielacza" UPA (mówię o Janie Piekło). Jak chcemy być poważnym narodem, to zmieńmy przepisy i zatrudniajmy Rosjan z obwodu królewieckiego. To strasznie zaboli na Kremlu, że "Panowie Polacy" Rosjan zatrudniają, a oni tam w Królewcu mają obecnie pensje po 200 dolarów, przyjadą więc chętnie.