Dwa medale to chyba max, co może z tego być. Teoretyczne szanse ma jeszcze Justyna Kowalczyk, za którą mocno zaciskam kciuki, ale igrzyska to nie bajka, więc będzie bardzo ciężko. Mam na myśli oczywiście dorobek medalowy całej naszej reprezentacji. I nie zamierzam tu hejtować sportowców, bo to herosi, którzy wiele poświęcają, żeby móc walczyć z najlepszymi i mieć szanse na laury. Problem polega jednak na tym, że nikt jakoś nie pali się do pomocy.
U góry
Niedawno miałem okazję rozmawiać poza mikrofonem z jednym z przedstawicieli ministerstwa sportu, który przyznał, że resort nie będzie troszczył się o całą zimową reprezentację, bo powinniśmy skupić się na jednej dyscyplinie. Tak jak Holendrzy. Jeśli pojawi się talent, lider w innej dyscyplinie, no to może się zastanowimy. Tak było z Małyszem, tak było z Kowalczyk. Na tym jednak koniec. Dziś Sylwia Jaśkowiec musi pożyczać od Justyny Kowalczyk narty, bo Justyna ma lepsze. O tym, że sprzętowo odstajemy od czołówki, mówiły też nasze biathlonistki. Resort nie da każdemu kasy, a o sponsorów jest ciężko, jeśli nie ma sukcesów. Kto przerwie to błędne koło?
Na co dzień
Brakuje planu - narzekali ostatnio nasi biegacze, którzy sugerują, że treningi i cykl przygotowań wyglądają jak zajęcia wychowania fizycznego w wielu polskich szkołach. Zajęcia "na macie". Macie piłkę i grajcie. Macie narty i biegajcie. Zupełnie inaczej wygląda to u skoczków, którzy są drużyną profesjonalną w każdym calu. Pokazała to chociażby sytuacja na igrzyskach, kiedy wśród ochroniarzy krążył wirus. Stefan Horngacher zabronił naszym skoczkom ruszać się z hotelu, żeby broń Boże nie zarazili się żadnym świństwem i byli w pełni gotowi do zawodów. Szanuję! Tymczasem panczenistki pojechały walczyć o medal w drużynie, choć w tej drużynie nie trenowały.
W głowie
Pamiętacie Jana Blecharza? Tego od Adama Małysza? On nauczył naszego Orła koncentrować się i uciekać od całego szumu, który był wokół Adama obecny. Podobnie jest z naszą brązową drużyną skoczków. Wypowiadając się do mikrofonu, przeważnie mają kilka swoich formułek typu "wykonaliśmy pracę", "chcemy skupić się na elementach do poprawy" - to też jest sposób na niekoncentrowanie się na obietnicach i zdejmowanie z siebie pewnej presji. Mam wrażenie, że takiej współpracy z psychologiem potrzeba np. naszym biathlonistkom. Panie udowodniły, że potrafią biegać i strzelać, ale dwa razy na tych igrzyskach spaliły się pod koniec startu. Współczuję też Weronice Nowakowskiej całego hejtu, który się na nią wylał, ale moim zdaniem ona sama nałożyła na siebie w ten sposób presję. Przejęła się komentarzami marginalnej grupy chorych z nienawiści ludzi i to zapewne zakorzeniło się głęboko w jej głowie. To mogło sparaliżować. Chęć udowodnienia za wszelką cenę, że ktoś się myli. Dlatego w mojej opinii te starty zostały przegrane w głowie. Na koniec jeszcze Krystyna Guzik stwierdziła, co przytoczył "Przegląd Sportowy", że "to, co robią media, to jest wszystko przeciwko nam". Dlatego tę wypowiedź jako dziennikarz przemilczę. Żeby nie było.
W sumie
Pokuszę się o pewnie niezbyt odkrywcze stwierdzenie, że brakuje nam kompleksowego podejścia do sportu. Nie licząc kadry skoczków. Dlaczego trasy narciarskie zasypuje się żużlem, żeby zrobić parking? Dlaczego Sylwia Jaśkowiec biega na gorszych nartach od koleżanki? Dlaczego w biathlonie odstajemy sprzętowo od czołówki? Dlaczego saneczkarz zapomina maski? Ano dlatego, że "jakoś to będzie".