„The Truman Show”, film z Jimem Carreyem, opowiada historię człowieka grającego główną rolę w telewizyjnym show na niespotykaną skalę. Bohater przyszedł na świat w programie telewizyjnym i całe jego życie można śledzić w TV. Zamknięty w ogromnym studio telewizyjnym mężczyzna zaczyna mieć wątpliwości. W końcu opuszcza studio, by „wejść” do prawdziwego życia, którego nie zna. Kiedy transmisja się kończy, widzowie po prostu przełączają na inny kanał. Emocje się skończyły. Film z 1998 roku okazuje się brutalnie aktualny, choć powstał jeszcze przed erą internetu. Wtedy jeszcze nie mieliśmy smartfonów i możliwości śledzenia wszystkiego i wszędzie. Wczoraj mogliśmy śledzić dramat Christiana Eriksena. Duńczyk stał się globalnym bohaterem jak filmowy Truman.
I dziś także jakże łatwo jest nam przełączyć kanał. I jak łatwo obserwować w telewizji ludzkie tragedie. Dobitnie pokazał to przykład Christiana Eriksena.
Byłem wczoraj totalnie przybity tym, co spotkało jego i pośrednio pozostałych zawodników reprezentacji Danii i Finlandii. Najpiękniejszym i najsmutniejszym obrazkiem był krąg utworzony przez kolegów/przyjaciół z reprezentacji wokół piłkarza, któremu udzielano pomocy. Jedyne, co Duńczycy mogli zrobić, to ochronić Eriksena przed wścibskimi oczami. A walka o jego życie śledzona była w globalnym przekazie telewizyjnym. Braterstwo, wspólnota, ale też świadomość, że te obrazki zostaną na lata w archiwach, prywatnych telefonach, internecie. Zdawanie sobie sprawy, że dzieje się coś, co powinno pozostać jak najbardziej intymne, coś, co może odmienić ludzkie życie, może je zakończyć, a to nie powinno dziać się przed kamerami. Smutna to świadomość, ale Duńczycy zaimponowali swoją postawą. To było coś niezwykle budującego. Ta wspólnota pokazała istotę tego, jak rozumieć sport drużynowy i drużynę.
Tak, piłkarze reprezentacji Danii dali nam piękną lekcję.
Wiele było wczoraj komentarzy na temat przyczyn zdarzenia na stadionie Parken. Oczywiście wszystko to dywagacje czysto teoretyczne. Bez informacji ze strony medyków błądzimy, ale nie dziwię się argumentom na temat przeładowanego piłkarskiego kalendarza, na temat "maksymalnej monetyzacji produktu", jakim jest futbol. Wreszcie pozostaje skompresowanie piłkarskich rozgrywek z powodu pandemii.
Ta dyskusja rozbrzmieć powinna. Być może będzie bez związku z przypadkiem Eriksena, ale jest ważna i jest potrzebna. Nie tak dawno pojawiła się przecież inicjatywa, by mundial rozgrywać co dwa lata. Granic absurdu zatem nie widać.
Wróćmy jednak do klikania telewizyjnym pilotem.
"Żyje, więc grajmy"... Łatwo, siedząc przed telewizorem w dowolnym miejscu na świecie, oczekiwać wznowienia meczu, emocji. W końcu nic takiego się nie stało, jest dobrze. Trudno jednak postawić się w roli piłkarza, który po takim wstrząsie ma wrócić na boisko i grać. Było to trudne zarówno dla Duńczyków, jak i Finów.
Z zaskoczeniem przyjąłem wczorajszą szybką akceptację oświadczenia UEFA, w którym poinformowano, że doszło do rozmów z zawodnikami obu drużyn i wszyscy zgodzili się grać. Niewiele znaczy dla mnie takie oświadczenie i jego treść. Po dokończonym meczu trener Duńczyków Kasper Hjulmand powiedział, że opcje były dwie: dokończenie meczu wieczorem lub następnego dnia w południe. Wybór dość dyskusyjny i wykazujący niewielką wrażliwość wobec ludzi, którzy obserwowali właśnie trudną walkę o życie swojego przyjaciela. Wyobrażacie sobie podobną sytuację na orliku i kontynuowanie gry po zawiezieniu kolegi do szpitala? "Zapłacone, mamy jeszcze kwadransik grania, a poza tym jest skrzynka piwka do wygrania" - gracie czy nie?
Powiecie, że inna jest skala, inne znaczenie ma mecz na Euro, ale nie potrafię się z tym zgodzić. W Kopenhadze zagrali zawodowcy, ale też ludzie, którzy po prostu kochają futbol, którzy stanowią bliską sobie grupę, która chce wspólnie osiągnąć cel. Grupę, która powinna się wspierać na boisku i poza nim. Nie wiem, czy dla Duńczyków to Euro ma jeszcze znaczenie i czy będą potrafili skoncentrować się na kolejnych wyzwaniach. Wczoraj pokazali jednak piękną jedność, pokazali, co znaczy drużyna - w pełnym tego słowa zakresie. Musieli jednak odegrać swoje role do końca, by dostarczyć nam rozrywki i emocji.
Nie podoba mi się taki futbol. Czasami trzeba umieć się zatrzymać. Jesteśmy rozpędzeni: bo pieniądze, bo sponsorzy, bo kibice, bo transmisja, bo sensacja. Na końcu tej drogi musi być ściana. Nie wiem, czy wytrzymałbym takie ciśnienie. Simon Kjaer poprosił w drugiej połowie o zmianę. To było za dużo. Nie potrafię sobie wyobrazić tych emocji, tego stresu.
Finowie w takich ekstraordynaryjnych okolicznościach wygrali swój debiutancki mecz na Euro. Też trudno się cieszyć po takim sukcesie.
Po meczu w Kopenhadze Euro 2020 nabrało zupełnie innego wymiaru. Z jednej strony stało się bardziej ludzkie dzięki temu, co pokazali piłkarze reprezentacji Danii. Z drugiej przypomniało o czymś, o czym czasami zapominam. "The show must go on". Ale ja tego nie kupuję i nie chcę. Nie za taką cenę, bo choć wydaje się, że zdrowotny kryzys Eriksena zażegnano, to cena była wysoka. Ogromny stres dla rodziny, przyjaciół, kolegów z zespołu. Nie tak ma wyglądać sportowe święto, a Euro ma być świętem, ma dawać radość, sportowe emocje. Ludzki dramat powinien tę karuzelę zatrzymać.