Fatalna gra obrońców, co najwyżej lekko przyzwoita w wykonaniu formacji ofensywnych. Tak oceniłbym na gorąco potyczkę z Urugwajem. To był mecz, który nie mógł podobać się fanom reprezentacji, ale który ze względu na urugwajskie gwiazdy mogli docenić koneserzy. No i mogli jeszcze docenić bramkę Obraniaka.
Ci, którzy przyszli obejrzeć zwycięstwo Polaków z pewnością opuszczali stadion w Gdańsku zawiedzeni. Ci jednak, którzy chcieli zobaczyć trochę dobrego futbolu nie powinni narzekać. Luiz Suarez i Edison Cavani. Dla nich warto było przyjść na stadion. Umiejętności mają ponadprzeciętne, choć tym razem mogli walczyć na jakieś 70 procent możliwości, bo walczyli z dość, powiedzmy szczerze, niemrawymi obrońcami. Glik i Wasilewski grali niepewne. Znajdujący się na bokach defensywy Komorowski i Piszczek z przodu osiągnęli niewiele, w defensywie także bez błysku. Tytoń przy obu bramkarz nie zawinił, ale i nie uratował drużyny jak choćby na Euro. Błysnął Obraniak - strzelił bardzo ładną bramkę, tylko że ona nic nie dała, a kiedy powinniśmy spróbować pocisnąć rywala, żeby pokusić się o drugiego gola, to łatwo straciliśmy trzeciego.
Po meczu z Anglią mogliśmy być optymistami, teraz ten dobry nastrój z pewnością osłabł i tak będzie aż do marca. Wtedy przekonamy się, na której ścieżce jesteśmy. Tej z napisem "mundial" czy tej z napisem "porażka". Mecz z Ukrainą będzie kolejnym ważnym, wyczekiwanym sprawdzianem.
Pojedynek z Urugwajem pokazał, że ci najlepsi są dla nas za dobrzy. Przed miesiącem w meczu z Anglią pokazaliśmy z kolei, że z tymi najlepszymi można walczyć. Która opcja jest bliższa prawdzie? Na to pytanie odpowiedź będzie nam dawał każdy kolejny mecz, bo wydaje się, że nasza kadra dwa razy z rzędu nie jest ciągle w stanie pokusić się o dobry wynik z rywalem z najwyższej półki.
Tytuł "man of the match" z pewnością trafia do Suareza. Dwie asysty plus gol. Niezły dorobek.