Rok temu wyjazdowym meczem z Czarnogórą zaczynaliśmy eliminacje do Mundialu. Teraz grając z tym samy rywalem możemy je zakończyć.
Kiedy przed rokiem mój redakcyjny kolega Maciek Jermakow szykował się do prowadzenia relacji z Podgoricy ja byłem zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej w mieście Ulcinj na południu Czarnogóry - spędzałem tam urlop ze znajomymi. Przyznam, że byliśmy w niezłej sytuacji, bo tamtejsza telewizja pokazywała mecz z otwartym kanale. Wybrałem jednak grę w szachy na balkonie (w końcu na urlopie trzeba odpocząć od pracy) i tylko zerkałem w lekko śnieżący ekran, kiedy komentatorzy mówili podniesionym głosem. Kiedy Czarnogórcy zdobyli bramkę na 2:1 jakoś specjalnie w remis nie wierzyłem, a kiedy nieco później w okolicy dało się słyszeć głośne krzyki byłem pewny, że to gospodarze wbili nam trzeciego gola. Wpadłem do pokoju, żeby obejrzeć powtórkę a tu okazuje się, że mamy remis 2:2. Czyli to nasi fani-urlopowicze ukryci gdzieś na innych kwaterach dopingowali biało-czerwonych, lepiej i głośniej niż miejscowi.
Bo tak to już niestety jest - narzekamy na kadrę, przez wiele lat psioczymy także na PZPN, ale większość z nas czeka na mecze kadry i nawet wbrew wszystkiemu wierzy w to co niemożliwe. Z jednej strony machamy ręką z niesmakiem po kolejnej wpadce, ale liczymy, że to przecież była wpadka ostatnia. Ostatnie lata trochę nas rozpieściły. Dwa Mundiale, awans na Euro, własne Euro. Dużo było tych wielkich imprez i choć wyniki były słabiutkie to mieliśmy się czym emocjonować, choć nieco ponad stan liczyliśmy na jakieś super-wyniki.
Każdy z naszych selekcjonerów walczący w eliminacjach miał swój wielki mecz. Jerzy Engel choćby wyjazd do Norwegii, Paweł Janas wyjazd do Walii - w obu przypadkach zwycięstwa 3:2. Leo Beenhakker pokonał 2:1 Portugalię. Fornalik takiego meczu jeszcze nie miał. Może uda się z Czarnogórą, bo przecież im jest trudniej tym lepiej potrafimy sobie radzić z problemami. Taka polska specjalność.