Zawody w położonym niemal na końcu świata Kuusamo okazały się imprezą nad wyraz przyjemną, a przede wszystkim spokojną. Wspaniała, zimowa atmosfera, mróz, mnóstwo śniegu. Tylko do szybko zapadających ciemności, ciężko było się przyzwyczaić.
14.30 a za oknem egipskie ciemności. Człowiek zaczyna już myśleć o kolacji, kolejnym dniu, a przecież za 2,5 godziny zaczyna się drużynowy konkurs skoków. Opanować to niełatwo. Zawody w Kuusamo to zresztą pewne oszukaństwo. Lotnisko, na którym lądowaliśmy, nazywa się Kuusamo, ale już stacja narciarska, przy której znajdują się biegowe trasy (oświetlone oczywiście) i skocznia, nazywa się Ruka. Stąd nazwa biegowego tryptyku Ruka Triple.
Dookoła market, kilka sklepów z pamiątkami, czy narciarskim ekwipunkiem. Do tego wypożyczalnia skuterów śnieżnych, trzy wypożyczalnie nart, oczywiście różnorakie restauracje, ze dwa stoki narciarskie - tak wygląda, szumnie nazwijmy to, centrum Ruki. Malownicze, ale bardzo malutkie.
Atmosfera zawodów, szczególnie na skoczni, zupełnie inna niż choćby w Zakopanem, gdzie pod Wielką Krokwią jest głośno i gwarno. Tu spokój, cisza, padający śnieg i totalnie wyluzowana atmosfera. Jakbyśmy byli na regionalnych fińskich zawodach, a nie Pucharze Świata. Dotychczas, kiedy oglądałem takie zawody w telewizji, narzekałem na brak kibiców, ale to ma swój urok!
Na trybunach stadionu biegowego także mało ludzi. Spora grupa Norwegów, wyekwipowana w stroje z napisem "Suomi" ekipa Finów, do tego kilkadziesiąt osób, a na trasie może kolejnych kilkaset. Chyba zawodników i zawodniczek było więcej, szczególnie, że odbywały się także zawody w kombinacji norweskiej.
Ma to swoje dobre strony. Wszyscy są na wyciągnięcie ręki. Marit Bjoergen nie towarzyszy zgraja ochroniarzy. Do hotelu, w który mieszkają Thomas Morgenstern, czy Gregor Schlierenzauer, można wejść, zdobyć autograf. Hotel nie jest oddzielony od reszty miejscowości pasem ziemi niczyjej.
W Finlandii rozpoczął się już sezon świąteczny, więc wszystko "upstrokacono" motywami świątecznymi, co w tej zimowej scenerii wygląda wspaniale. Zawody swoją obecnością zaszczycił nawet święty Mikołaj wraz z reniferami. Można było poczuć atmosferę gwiazdki.
Niezapomniane są także takie momenty, jak rzucającą na mecie ze złości kijkami Therese Johaug, czy przejażdżka taksówką z Hannu Lepistoe, jeszcze kilka la temu trenerem Małysza, dziś patrzącym na skoki nieco z boku komentatorem Eurosportu.
Brakowało tylko, żeby na poziom Lepistoe, czyli poziom najwyższy, wskoczyli nasi skoczkowie. Miałem okazję porozmawiać z Maćkiem Kotem, Piotrkiem Żyłą, czy Dawidem Kubackim. Wszyscy twierdzą, że wraz z Łukaszem Kruczkiem wrócą na właściwe tory. I za to będę w najbliższym czasie mocno trzymał kciuki.