To moja pierwsza wizyta w Innsbrucku. Mam nadzieję, że nie ostatnia, bo miasto i okoliczne wzniesienia robią naprawdę wspaniałe wrażenie. Szkoda tylko, że zaskakuje nas też pogoda. Zaskakuje niemiło…
Gdzie oczekiwać śnieżnych zasp, jeśli nie w Austrii podczas Turnieju Czterech Skoczni? W samym Innsbrucku o śnieg ciężko, a ten, który jest, topi się rozkosznie, bo temperatura w ciągu dnia dochodzi nawet do plus 7 stopni. Aura trochę rodem z listopada wpływa niestety na obraz całego miasta, które szczególnie po zmroku zamienia się w szaroburą masę. Na szczęście można na Innsbruck spojrzeć też z góry. I ten widok po zmroku zapiera dech w piersiach. Na szczęście chmury nie zalegają cały czas na niebie i kiedy wyjrzy słońce, jest naprawdę ekscytująco.
Sama skocznia Bergisel to z kolei skocznia wymagająca. Dla skoczków – Piotr Żyła określił ją mianem „francowata” – ale i dla kibiców. Żeby dostać się na trybuny, trzeba wdrapać się na solidną górę. Po drodze w nagrodę dostajemy jednak kolejne piękne widoki z miastem w tle. Wspaniale wyglądają też chmury, które opadają nad miastem, by zalec tuż nad dachami domów.
Pierwsze wrażenie robi więc Innsbruck bardzo dobre, choć traci nieco uroku – na szczęście w sposób niezawiniony, bo powodowany pogodą. Na konkurs skoków meteorolodzy prognozują za to iście zimową zmianę pogody – śnieżną burzę i opad w granicach 9 centymetrów na godzinę. Możliwe więc, że w niedzielę sceneria się zmieni, a na razie przesyłam Wam kilka zdjęć z pięknego tyrolskiego miasta…