Do spółki z przyjacielem staramy się wspólnie oglądać duże imprezy sportowe i dopingować biało-czerwonych. Polski dzień na lekkoatletycznych mistrzostwach świata mieliśmy obejrzeć oddzielnie, by potem spotkać się na piwie i pogwarzyć o medalach.
Spotkaliśmy się, ale było to spotkanie o bardzo gorzkim posmaku. Niestety nasze medalowe nadzieje zawiodły. Być może nieco w tym wszystkim winy dziennikarzy, także mojej, bo liczyłem na 2-3 medale. Odpadnięcie Moniki Pyrek przyjąłem dość spokojnie, porażkę Ani Rogowskiej trudniej mi przyjąć.
Oczywiście pamiętam, że miała kłopoty podczas przygotowań itp. itd. Mimo to od obrończyni tytułu oczekiwałbym walki, a tej mi zabrakło. I marnym pocieszeniem jest fakt, że nazywana carycą tyczki Jelena Isinbajewa też nie ma medalu.
Piotr Małachowski jechał do Korei z kontuzją palca, tu od pewnego czasu utrudniała mu przygotowania - efekt 9. miejsce, czyli mówiąc delikatnie bez rewelacji, ścisły finał to minimum.
Pochwalić trzeba siedmioboistkę Karolinę Tymińską. W trzech konkurencjach poprawiła rekordy życiowe, do medalu zabrakło niewiele. Tak to już w sporcie bywa. Nasi biegacze na 800 metrów Marcin Lewandowski i Adam Kszczot - odpowiednio 4. i 6. też płakać nie muszę, bo potwierdzili duże aspiracje.
Nie da się jednak ukryć, że ogólny obraz naszego występu jest na razie blady. Szczególnie, jeśli porównamy go z mistrzostwami w Berlinie dwa lata temu. Tegoroczna posucha martwi szczególnie w kontekście Igrzysk Olimpijskich. Został do nich tylko, albo aż rok.
PS. Piwa nie dopiliśmy, rozeszliśmy się z niesmakiem.