Przywykliśmy do tego, że pompowany przez media lub kibiców balon z piłkarskimi oczekiwaniami pękał z powodu złej gry, czy przesadnej presji. Ale tego balonu jeszcze nie zalało - aż do dziś…
Od lat staramy się w miarę możliwości oglądać ważne mecze kadry w gronie przyjaciół. Na taki ważny mecz w eliminacjach, czekaliśmy trzy lata od kwalifikacji do Mundialu w RPA. Spotkaliśmy się, zrobiliśmy kolację, kupiliśmy piwo i popcorn. Ubrani w koszulki i szaliki usiedliśmy dużą grupą przed telewizorem. Doznaliśmy szoku...
Myślę, że podobnie jak tysiące ludzi na stadionie i przed telewizorami. Znów coś nam tak "po polsku" nie wyszło, znów coś zawiodło. Okazało się, że wspaniały stadion - budowany z myślą o Euro 2012 - nie uchroni nas przed deszczem. Na Facebooku - w ciągu godziny - ponad 9 tysięcy osób polubiło grupę "Basen Narodowy w Warszawie". Liczba lubiących i tym podobnych grup rośnie lawinowo.
Ja i moi znajomi jesteśmy w dobrej sytuacji. Mieszkamy w Warszawie i spokojnie rozeszliśmy się do domów, ale ci, którzy przyjechali z daleka na mecz, przeżywają dramat. Pewnie nie wszyscy - może część potrafi całą sytuację potraktować z przymrużeniem oka, ale trzeba przebukować bilet na pociąg, pogadać z szefem o wolnym dniu, mieć pieniądze, żeby przedłużyć pobyt w Warszawie. Nie każdy ma takie możliwości.
Jedno jest pewne. Zaskoczyliśmy Anglików. Ba, zaskoczyliśmy samych siebie. I znów jest jakoś absurdalnie, a po Euro 2012 wydawało się, że organizacyjnie do piłkarskich widowisk jesteśmy przygotowani.
W warszawskim teatrze Roma grają od niedawna "Deszczową piosenkę", dwie stacje budowanego metra zalała woda, wypłukana ziemia spowodowała, że zamknięto tunel Wisłostrady. Dziwne rzeczy dzieją się w Warszawie, dziwne...