Cypryjski model gospodarczy skończył się wraz z odejściem poprzedniej ekipy i prezydenta komunisty, który doktorat i żonę przywiózł z Moskwy. To koniec przyciągania rosyjskiej kasy i liczenia na pomoc finansową Kremla. Prezes firmy Rosneft Igor Sieczin właśnie ogłosił, że firma przeniesie pieniądze z Cypru do Rosji. Pozostaje liczyć na Angelę Merkel, a w przyszłości na... Afrodytę.
Cypryjczycy ostatecznie uginają się pod naciskiem Berlina i nie zdecydują się na "wariant islandzki" (piszę to w piątek wieczorem). Nie ogłoszą bankructwa banków, nie zostawią obcych z pustymi rękami i nie zdecydują się na wyjście ze strefy euro, powrót do własnej waluty i jej gwałtowną dewaluację. Przyjmą unijne warunki i przerzucą część kosztów rozmontowania bankowej piramidy na Europę. No i na rosyjskich właścicieli depozytów.
Wydaje się, że pokajanie się przed Berlinem jest efektem fiaska misji ministra finansów Cypru na Kremlu. Rosjanie dali do zrozumienia, że nie interesuje ich propozycja, by przekazać miliardy pomocy w zamian za dostęp do nowych złóż gazu, dostęp pośredni, bo w postaci udziałów w państwowym cypryjskim funduszu, który w przyszłości ma czerpać zyski z wydobycia.
Cypryjczycy są w matni, ale mają silną sojuszniczkę: Afrodytę. Imieniem bogini pożądania nazwano pole gazowe położone na wschód od wyspy, które kryje dziesiątki miliardów euro potencjalnych zysków. Wielu komentujących sytuację wyspy Afrodyty ocenia, że złoża nie mają większego znaczenia, bo ich zasobność nie jest potwierdzona. To prawda, ale pierwsze badania sąsiednich pól, położonych w strefie ekonomicznej Izraela wskazuje, że wschodnia część Morza Śródziemnego rzeczywiście kryje setki miliardów metrów sześciennych gazu.
Izraelska firma już uzyskała prawa do wierceń po cypryjskiej stronie. Oba kraje, myśląc w przyszłości o eksporcie surowca, powinny zresztą ściśle współpracować. Afrodyta sąsiaduje z izraelskim, dopiero badanym polem gazowym Lewiatan. Wkrótce po zeszłorocznej wizycie premiera Izraela na Cyprze pojawiła się propozycja budowy na wyspie wspólnego, eksportowego gazoportu.
Izrael nie jest jednak jedynym graczem zainteresowanym wpływami, a raczej wypływami, na Cyprze. Prężna Turcja w ostatnich dniach powtórzyła ostrzeżenie przed próbą jednostronnego zagospodarowania złóż przez władze militarnie słabowitego Cypru. Ankara, która kontroluje turecką część wyspy Afrodyty, jasno daje do zrozumienia, że sięgnięcie po bogactwa naturalne, bez zaangażowania Turcji lub bez oddania części zysków, w ogóle nie wchodzi w grę. O tym, że Cypr jest krajem suwerennym przypomina w odpowiedzi Unia Europejska. Rozwój znaczącego, nowego źródła zaopatrzenia w energię Europy na pewno jest też pilnie obserwowane z Moskwy.
To zresztą tylko jeden z konfliktów, który zagraża potencjalnym inwestorom, kalkulującym właśnie ryzyko przed inwestycjami w platformy na Morzu Śródziemnym. Izrael spiera się o morską granicę z Libanem, a Turcja z Grecją, która też ma nadzieję na sięgnięcie po gaz spod morskiego dna. Sygnałem świadczącym o tym, że rysuje się porozumienie między Izraelczykami a Turkami jest dzisiejsza informacja o przeprosinach premiera Izraela za ostrzelanie w 2010 roku tureckiej flotylli płynącej do Strefy Gazy.
Swoją rolę w tym tyglu chce też potwierdzić Unia Europejska. W ramach drugiej rundy koncesyjnej licencje na wiercenia na Cyprze uzyskały już nie firmy z Izraela i USA, ale koncerny europejskie z Francji czy Holandii. Zainteresowanie jest zrozumiałe. Unia, dzięki związkowi z Afrodytą, uzyskałby znaczące źródło surowca na własnym terytorium. Do tej pory skazana jest na import z Rosji, Norwegii i Afryki Północnej.
Czy Afrodyta okaże się szczęściem, czy przekleństwem dla Cypryjczyków?
Czy to możliwe, by Rosja kapitulowała w sprawie swoich miliardów i konkurencyjnego wobec jej oferty gazu z Cypru, nie dostając nic w zamian? To okaże się w ciągu nadchodzących tygodni.