Gratuluję mu pobicia własnego rekordu. Tym bardziej, że ogromnie bałem się rozczarowania "Avatarem". Cameron nigdy dotąd mnie nie zawiódł. A kilka razy - olśnił. Tym razem z seansu wyszedłem "jedynie" zachwycony.
Do olśnienia zabrakło emocji. Czyli - tu zgadzam się z krytykami twórcy "Titanika" - poruszającego scenariusza.
Ale jednocześnie myślę, że od "Robotnic wychodzących z fabryki" ani "Śpiewaka jazzbandu" nikt nie oczekiwał specjalnych wzruszeń. W tym pierwszym filmie i pierwszej produkcji dźwiękowej chodziło o gigantyczny przełom technologiczny. Jestem pewien, że z takim właśnie przełomem mamy do czynienia w przypadku "Avataru".
I nie chodzi mi jedynie o projekcję stereoskopową. Kiedy w wykreowanej komputerowo postaci dostrzegłem prawdziwą, znaną mi od lat, Sigourney Weaver, uwierzyłem w możliwość tchnięcia życia w piksele. Gollum i Zgredek byli jedynie marną przygrywką.