Za nami poważny tydzień, ale to nie znaczy, że obyło się bez żenujących żartów i jeszcze bardziej żenujących deklaracji składanych serio. Za nami kolejna okazja do tego, żeby coś zrozumieć, zmienić, naprawić – ale przecież lepiej wychodzić z założenia, że psują ci inni, a my jesteśmy strażnikami „realnej prawdy”. Znów okazało się, że jeśli w czymś wytyczmy trendy, to w wirtualnym i realnym waleniu się po głowach oraz zagadywaniu problemów. Wątpliwym pocieszeniem jest to, że nie tylko my tak mamy.
Gdyby ktoś zastanawiał się, czy można połączyć ze sobą ekshumację Pabla Nerudy i śmierć Margaret Thatcher, odpowiedź jest prosta - można. Co ciekawe, nie tylko Polak potrafi. Ciekawa analiza tych dwóch spraw wyszła spod pióra blogującego dla "New Yorkera" korespondenta wojennego Johna Lee Andersona.
"W dniu jej śmierci Barack Obama powiedział o Thatcher, że była jedną z największych bojowniczek o wolność i niepodległość. Tak naprawdę było zupełnie inaczej. Thatcher była Zimną Wojowniczką. Nigdy nie znalazła w sobie dość współczucia dla ofiar reżimu Pinocheta. Wolała mówić o "chilijskim cudzie ekonomicznym" - pisze Amerykanin. Dalej, w dość szczegółowy sposób kreśli historię kontaktów Żelaznej Damy z krwawym przywódcą. Co ważne i chyba przez wielu zapomniane, były to relacje dość bliskie, by nie powiedzieć, że nawet serdeczne. "Po dojściu do władzy Thatcher zdjęła z reżimu Pinocheta embargo na zakup broni. Podczas wojny o Falklandy jego ludzie pomagali Brytyjczykom zbierać dane na temat Argentyńczyków" - wylicza Anderson. Na wzajemnej pomocy się jednak nie skończyło. Amerykanin przypomina, że Pinochet wielokrotnie jeździł do Żelaznej Damy na... prywatne obiadki. "Jego córka opisywała mi panią premier w bardzo miłych słowach. Zwierzyła się też, że jej mąż, David Thatcher zawsze upijał się podczas spotkań z Pinochetami w Londynie" - czytamy na blogu.
Żelazna Dama nie szczędziła Pinochetowi ciepłych słów nawet po tym, jak został aresztowany. "Mamy świadomość tego, jak bardzo jesteśmy Ci dłużni. To Ty przyniosłeś Chile demokrację" - komplementowała zbrodniarza. Anderson komentuje to krótko. "To błąd tak ogromnych rozmiarów, że trudno go nawet wytłumaczyć nadgorliwością lojalnej przyjaciółki".
Jaki jest morał tej historii w kontekście ekshumacji Nerudy? Anderson tłumaczy to dopiero na końcu swojego wpisu. "To słuszne, że w kraju, gdzie przez tyle lat prawda była zagrzebywana pod ziemią, wykopuje się szczątki poety, by zrozumieć, co tak naprawdę się z nim stało. Nawet, jeśli rzeczywiście umarł na raka, to jego ekshumacja może być okazją do umocnienia przesłania do wszystkich tyranów świata. Słowo poety zawsze przetrwa dłużej niż wy i ślepe pochwały waszych wpływowych przyjaciół" - podsumowuje.
Na naszym krajowym podwórku mijający tydzień upłynął pod znakiem emocji smoleńskich. Trudno się temu dziwić, ale chyba warto zacząć się zastanawiać nad ich poziomem. "Czas porozmawiać. Serio" - napisał kiedyś poeta. No właśnie...
"Będzie wreszcie realna prawda o tragedii" - zapowiada na Twitterze bloger Azrael. Blady strach pada na człowieka, gdy czyta takie zapowiedzi. Ale to tylko jeden z wielu przykładów językowej produktywności czołowego przedstawiciela lewej strony blogosfery. "Antoni Macierewicz, Prawo i Sprawiedliwość, grupy "Gazety Polskiej" tworzą coś, co można porównać z czasami czystego stalinizmu, lub jeszcze wcześniej - niemieckiego faszyzmu. Tylko, że finalnie tworzy się z tego intelektualne i moralne getto" - pisze w innym miejscu. W zasadzie mógłby nieco rozbudować to błyskotliwe zdanie. Jako człowiek życzliwy i skłonny do współpracy mam nawet kilka pomysłów, jak to zrobić. Dlaczego do grupy -izmów nie dodać maoizmu, frankizmu, jakobinizmu, marksizmu i leninizmu? Czemu nie wspomnieć o rzezi niewiniątek, Czarnej Sotni i Czerwonych Khmerach? Jest tyle zapomnianych określeń, przy użyciu których można pokazać swój przepełniony wyższością i niechęcią do dialogu stosunek do oponentów. Po co iść na intelektualną łatwiznę? Można przywalić z grubej rury, jak szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i nowego smoleńskiego zespołu Maciej Lasek. Gdy w jednej z telewizji zorganizowano smoleńską debatę z projekcją dwóch filmów na temat katastrofy, wypala na Twitterze: "Nie dziwię się, że po emisji drugiego filmu (którego tezy są sprzeczne z oficjalnymi - przyp. red.) jest reklama środka na potencję :-D". No cóż - można by powiedzieć - zdarza się. Żenujący żart prowadzącego nie jedno ma imię i czasami wymsknie się każdemu. Można go przecież usunąć, wyjaśnić, przeprosić czy przyznać się do niezręczności. Ale nie! Lasek, cytując klasyka, "ma swoje zdanie i się z nim zgadza". W dość, dodajmy, brawurowy sposób. "Jak córka jednej z ofiar nazywała członków kom. Millera zdrajcami a poseł AM zaprzańcami itp. to było ok? Relatywizm moralny" -gani swoich krytyków. "Nie wspomnę o jednej pani poseł, która porównała naszą komisję do komisji Burdenki" - podkreśla. "Znaj proporcje, mocium panie" - chciałoby się odpowiedzieć za Fredrą... Ale poziom debaty w ogólności, a te wpisy w szczególności jakoś do tego nie zachęcają. Zresztą, z kim i o czym tu dyskutować, skoro szef PKBWL ma w opisie swojego twitterowego profilu kategoryczną w tonie sentencję: "Prawda jest jedna. Jej wersje to nieprawdy".
Możliwe, że część kwiatków, kiksów i innych lapsusów przytoczonych powyżej nie wyszłaby na jaw, gdyby ich autorzy wpadali czasami na bloga zajmującej się innowacyjnymi technikami uczenia się Annie Murphy Paul. W jednej z notek cytuje ona badania, które dowiodły, że działanie kory przedczołowej naszego mózgu, odpowiedzialnej m.in. za skupienie, może poważnie utrudniać kreatywne myślenie. "Badania pokazały, że gdy muzyk improwizuje, niektóre części kory przedczołowej jego mózgu ‘wyłączają się’. Taki proces nie zachodzi, gdy artysta gra wcześniej przygotowany i wyuczony materiał" - relacjonuje blogerka. Podkreśla, że amerykańscy naukowcy - a któżby inny - potwierdzili te zależność podczas badań, w czasie których zakłócali aktywność kory przedczołowej.
Co możemy zrobić z wynikami tych badań? Jak słusznie zauważa blogerka, przenośne "zakłucacze" pracy części mózgu nie są - dzięki Bogu - jeszcze dostępne. To jednak nie znaczy, że wszystko stracone. "Możemy starać się myśleć inaczej - improwizować, marzyć, próbować freestyle’u czy medytacji" - sugeruje Amerykanka. Na końcu przytacza jednak wymowny cytat, przypisywany Ernestowi Hemingwayowi. "Pisz po pijaku, edytuj na trzeźwo". Tak jest, koledzy blogerzy. I pamiętajcie: nie zatrzymujcie się na pierwszej części tego zdania.