Z pewnością w siedzibie PiS-u na Nowogrodzkiej jest specjalna półka, a może nawet oddzielny regał, na którym lądują kolejne książki poświęcone Jarosławowi Kaczyńskiemu - z założenia przełomowe, demaskatorskie i błyskotliwe. Wydana przez Krytykę Polityczną pozycja Macieja Gduli o prowokacyjnym tytule "Nowy autorytaryzm" powinna również tam trafić, a nawet otrzymać jakieś honorowe miejsce. Najlepiej z adnotacją: "Tylko dla ludzi o mocnych nerwach".
"Media i politycy stoją w jednym szeregu rozpaczliwej walki o społeczną uwagę" - pisze w swojej książce Gdula. To zdanie doskonale opisuje również jego publikację. Na okładce złożony z mozaiki zdjęć portret Jarosława Kaczyńskiego - żeby nie było wątpliwości, kto jest głównym bohaterem. Tytuł "Nowy autorytaryzm" też trudno uznać za coś innego niż przejaw desperackiej walki o uwagę. A co mamy w środku?
Książka od samego początku może budzić spore wątpliwości. Trudno uwierzyć, że w tak cieniutkiej broszurce można udowodnić postawioną w tytule śmiałą tezę. Gdyby działania Jarosława Kaczyńskiego były tak łatwe do rozłożenia na czynniki pierwsze to ktoś już dawno by to zrobił i zgarnął za to miliony monet. No ale publikacja zapowiadana jest jednak jako efekt przełomowych, nowatorskich badań... Rozpoczynamy zatem lekturę, brniemy przez kolejne rozdziały, a wątpliwości się mnożą...
Problem możemy mieć już z określeniem gatunku. Czy to praca naukowa? Raczej nie, choć sprzedawana jest jako dzieło badacza i cenna analiza socjologiczna. Autor jednak od samego początku pokazuje swoje sympatie i antypatie polityczne, a językowo jest mu bliżej do publicystyki. Dałoby się to zaakceptować, gdyby nie szedł jeszcze dalej i nie uderzał w tony właściwe dla manifestów politycznych. W tej sytuacji trudno nie być zdezorientowanym. To uczucie i tak jest lepsze od zażenowania, które przychodzi na koniec, gdy bomba okazuje się w najlepszym razie niewybuchem, a może nawet zwykłym kapiszonem.
Chciałoby się z tezą o nowym autorytaryzmie PiS-u polemizować merytorycznie i metodycznie, krok po kroku rozkładając ją na czynniki pierwsze. W końcu, jeśli ktoś wysuwa tak poważne oskarżenia to powinien je chyba odpowiednio uzasadnić, dając jednocześnie podstawę do ewentualnej polemiki. Jest to jednak trudne choćby z tego względu, że autor prezentuje (słowo "udowadnia" byłoby nadużyciem") tytułową tezę zaledwie na kilkunastu stronach swojej cieniutkiej książeczki. Resztę zajmują mu rozważania o zmianie w funkcjonowaniu mediów i polityków, która dokonała się w ostatnich latach, roli ruchów społecznych i klasach występujących w polskim społeczeństwie. Z niektórymi spostrzeżeniami można się nawet zgodzić, ale są one tak naprawdę luźno związane z tym, co dostaliśmy w tytule.
Gdy już w końcu dobrniemy do rozdzialiku poświęconego nowemu autorytaryzmowi, który rzekomo wprowadza partia Jarosława Kaczyńskiego, zderzamy się z czymś naprawdę dziwnym. Autor w końcu przywołuje wyniki badań reklamowanych jako przełomowe, choć sprowadzają się one do kilku cytatów z wyborców PiS-u, które można byłoby nagrać przygotowując pierwszą lepszą sondę uliczną. Trudno uznać je za odkrywcze i oryginalne, tak samo jak spostrzeżenia dot. niekonsekwencji respondentów i tego, że ich ocena sytuacji w kraju nie jest w 100 proc. spójna z tym, czego sami doświadczyli. A sama teoria jest przez autora nie tyle udowadniana, co podawana do wierzenia niczym dogmat. Ale oddajmy głos samemu autorowi.
"Kaczyński dał ludziom namiastkę tego, co sam może robić w państwie. Zetnie, co będzie chciał i tak samo Polacy mogą zrobić w swoich ogródkach. Wzrost poczucia mocy jest sednem neoautorytaryzmu" - pisze Gdula. "Dziś ludzie także przyłączają się do władzy po to, aby czuć się silniejsi, poczucie mocy czerpią z górowania nad słabszymi i dają się wciągnąć w spiralę działań, których efektów nie znają i nie chcą poznać" - dodaje w innym miejscu. Kilka stron dalej jest jeszcze ciekawiej. "Bez uchodźców polska demokracja będzie w coraz większym stopniu ustrojem, w którym większość definiująca się w opozycji do obcych będzie narzucać słabym grupom swoją wolę. Solidarność będzie znaczyła pomoc dla swoich i podkręcanie tożsamości ofiary, która nie tyle korzysta z praw, ile dostaje zadośćuczynienie za swoje cierpienia i asystuje w rozliczaniu sprawców". Można byłoby wysilić się na jakiś błyskotliwy komentarz do tych tez, ale chyba lepiej wymownie pomilczeć.
Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński wyśle jakieś dobre wino twórcy "Nowego autorytaryzmu". W końcu zamiast wbić szpilę liderowi PiS-u, tak naprawdę mu pomógł. Pokazał, że jego oponenci nie są - i chyba jeszcze długo nie będą gotowi - na spokojną, merytoryczną, a jednocześnie celną i pozbawioną histerycznych tonów rozmowę o Polsce. I zrobił to tak brawurowo, że powinien zostać odpowiednio doceniony.