Nie chcą, by nazywać ich bezdomnymi, choć dom jest dla nich – mimo wielu lat aktywności zawodowej – nieosiągalnym luksusem. Zmagają się z wykluczeniem, odrzuceniem i niezrozumieniem. Są wykorzystywani i upokarzani. Po latach ciężkiej pracy nie mają z czego żyć i na wszystkim oszczędzają. Teraz ich los stał się tematem, na który za sprawą walczącego o Oscary filmu zwraca uwagę cały świat.
Amerykańscy nomadzi - czy jak sami o sobie mówią: bezmiejscowi - są bohaterami filmu "Nomadland" z Frances McDormand w roli głównej. Ten obraz można było oglądać w Polsce jedynie na pokazach przedpremierowych tuż przed zamknięciem kin. Na rynku jest jednak książka, która była inspiracją dla filmowców - wydany przez Wydawnictwo Czarne reportaż "Nomadland. W drodze za pracą" (część osób w nim opisanych wystąpiła w filmie u boku McDormand). Jest to absolutnie poruszająca pozycja. Warto, by sięgnęli po nią nie tylko znudzeni buszowaniem po zakamarkach Netfliksa kinomani, ale też ci, którzy Oscary i całe to zamieszanie im towarzyszące mają w nosie. Jedni i drudzy znajdą tutaj materiał do refleksji - często dość gorzkich - a także historie i obrazy, które na długo zostają w głowie.
Jessica Bruder poświęciła nomadom trzy lata, stopniowo odkrywała tę społeczność i zdobywała jej zaufanie. Ogrom dobrze wykonanej reporterskiej roboty czuje już od pierwszych stron tej książki. Autorka nie skupia się na tym, co powierzchowne i dostrzegalne na pierwszy rzut oka. Pokazuje, jak różnorodne są życiowe drogi i historie tych, którzy porzucili domy, na mieszkanie w których przestało być ich stać, na rzecz zdezelowanych kamperów czy przerobionych autobusów. Nie robi z nich ani ofiar losu, ani pozytywnie zakręconych staruszków z niebanalnym pomysłem na emeryturę. Pokazuje, że to osoby z różnych środowisk i branż. Przez lata zdobywały wykształcenie i kwalifikacje zawodowe - nierzadko na wysokich i prestiżowych stanowiskach. W pewnym momencie ich życie się posypało - z powodu kryzysu finansowego, choroby, rozwodu, a często kilku tych czynników jednocześnie. Zamiast cieszyć się na myśl o zbliżającej się emeryturze, musiały szukać kolejnych - zwykle coraz gorzej płatnych - prac i pomieszkiwać kątem u bliskich. W końcu zdecydowały się na zrezygnowanie z największego wydatku - stałego miejsca zamieszkania.
Autorka "Nomadland" w żadnym momencie nie idzie na łatwiznę. Pokazuje niuanse i paradoksy opisywanej rzeczywistości, jej bardzo jasne i bardzo parszywe strony. Razem z nią jedziemy na zlot nomadów. Z bliska obserwujemy, jak bardzo są otwarci, pomocni i kreatywni - chętnie dzielą się wypracowanymi patentami na to, jak radzić sobie w drodze. Nie poddają się i nie dają sobie odebrać prawa do decydowania o własnym losie. Próbują nawet wyciągnąć z tej w sumie przytłaczającej sytuacji lekcję i potraktować ją jako okazję do zrewidowania priorytetów... Razem z autorką wchodzimy do magazynu internetowego giganta, w którym nomadzi tyrają za marne stawki. Pracodawca łaskawie zapewnia im dostęp do darmowych leków przeciwbólowych, a na ścianach wiszą hasła przywodzące na myśl najgorsze i najgłupsze standardy propagandy kierowanej do robotników w czasach słusznie minionych. Jak się okazuje, nie wszędzie i nie do końca minionych...
Bruder nie wytrzymuje długo ani w magazynie, w którym nomadzi harują przez wiele tygodni w szczycie sezonu, ani przy zbiorze buraków - to druga często podejmowana przez bohaterów reportażu praca. Wymięka, choć od niektórych nomadów młodsza jest niemal o połowę. Może - w przeciwieństwie do nich - pozwolić sobie na szybkie odejście z jednej i drugiej pracy.
Po przeczytaniu tej książki nie będziecie chcieli rzucić wszystkiego i ruszyć w niekończącą się podróż rozklekotanym kamperem, której rytm wyznaczać będą pory roku i kolejne niskopłatne fuchy. Będziecie się raczej zastanawiać, czy kiedyś możecie zostać do tego zmuszeni przez życie. To niewątpliwy dowód na siłę oddziaływania tej książki, na to, jak dobry i pogłębiony jest to reportaż. Nie da się go czytać wyłącznie z pozycji obserwatora poznającego pewne skomplikowane zjawisko. Kolejne historie skłaniają nas do szukania analogii z rodzimymi realiami i dostrzegania, że pewne prawidłowości, dotyczące choćby rynku pracy czy nieruchomości, delikatnie mówiąc, nie są nam obce.
Dla milionów Amerykanów tradycyjny styl życia klasy średniej stał się nieosiągalny. W całym kraju kuchenne stoły są zawalone nieopłaconymi rachunkami. Światła palą się do późna w nocy. Ludzie w kółko dokonują tych samych obliczeń, resztkami sił i czasem ze łzami w oczach - pisze Bruder. W rosnącej czeluści między "winien" a "ma" zawisa pytanie, z czego jesteś gotów zrezygnować, aby móc dalej żyć? - dodaje. Podkreśla, że tylko część osób na życiowym zakręcie decyduje się na życie w domu na kółkach. W żaden sposób nie umniejsza to jednak wagi problemu. Fakt, że my nad Wisłą nie widujemy jeszcze wędrujących grup kamperowców bez stałego adresu nie znaczy bynajmniej, że jesteśmy od niego wolni.
Już wkrótce przekonamy się, co wyniknie z symbolicznego zderzenia świata ekstremalnie biednych ze światem tych, dla których pieniądze nie grają roli. Akademicy mają nie od dziś brzydki zwyczaj kiszenia się we własnym sosie i stawiania na piedestale obrazów o rozterkach i dylematach własnej branży, które są zrozumiałe i istotne tylko dla niej (smutnym potwierdzeniem tej tendencji wydaje się być aż 10 nominacji dla "Manka"). Czy w tym dziwnym czasie pozytywnie zaskoczą i pokażą, że ich decyzje poza wymiarem artystyczno-promocyjno-finansowym mogą być też formą zwrócenia uwagi na problemy, z którymi zmaga się nie tylko Ameryka? Byłaby to jedna z tych rzeczy, które mogą - poza odświeżeniem samej, dość mocno przewidywalnej i zaśniedziałej formuły gali - dodać nieco wiary w sens zarywania nocy i śledzenia tej zabawy z naszego nadwiślańskiego podwórka.