Szanowny panie Jerzy! Na początek kilka zastrzeżeń. Nie mam zamiaru pana krytykować. Nie mam podstaw, by pana pouczać. Chciałbym tylko zrozumieć, po co to wszystko było. A im dłużej o tym myślę, tym bardziej nie ogarniam.
Na początek mały coming out - tak jak pan nie jestem oazą spokoju. Mikrofonami może nie rzucam - w końcu pracuję w radiu - ale czym innym, choćby telefonem - bardzo chętnie. Nienawidzę przegrywać i wciąż się tego uczę. Nie cierpię, gdy krytykują mnie ludzie niemający pojęcia o tym, co w życiu robię i ile mnie to kosztuje. Sporo nas łączy, prawda? A mógłbym jeszcze długo wymieniać...
Gdybym po jakiejkolwiek, nawet bardzo bolesnej życiowej porażce miał tłumaczyć, że owszem, może i nie wyszło, ale przecież tutaj, nad Wisłą, wyjść nie miało prawa - byłoby mi zwyczajnie głupio. Byłoby mi wstyd zasłaniać się sytuacją życiową naszych rówieśników bez kasy i perspektyw. Czułbym się tak, jakbym wycierał sobie nimi nos, a może nawet to drugie...
Nie ma wsparcia i perspektyw? Wszyscy muszą samotnie walczyć o swoje? Na pewno nie poprawimy sytuacji skakaniem sobie do gardeł i rzucaniem w przestrzeń paskudnych insynuacji. Szkoda na to energii, szkoda życia. Nie dajmy się ponosić frustracjom i fochom, bo w końcu ktoś dojdzie do wniosku, że tylko na tym się znamy. A przecież obaj wiemy, że to nieprawda.
PS: Nie rozumiem awersji do szop. Steve Jobs zaczynał w garażu i jakoś źle na tym nie wyszedł.
PS 2: Proszę sobie przypomnieć motto z nart Jana Ziobry :)