Teraz nie pora szukać wymówek, fakt, że skończyło się… Plażing, smażing i inne przyjemności wakacyjne już raczej za nami. W kalendarzu wrzesień, a w głowie wciąż szumi… Morze? Może i morze. Tej wersji się trzymajmy.
Mimo mniej lub bardziej moralnego kaca, którym dla większości z nas kończy się pożegnanie wakacji, warto postawić sobie wysoko poprzeczkę i wejść w nowy sezon śpiewająco. Że to trudne? Oczywiście. "To nie jest łatwe, to nie jest modne", jak mawiał pewien śpiewający Muniek. Dlatego proponuję mały eksperyment - popatrzmy na blogosferę nieco inaczej niż zwykle. Ludzie z tamtej strony mocy też nie mają lekko. Część z nich przez całe wakacje była na posterunku a ci, którzy odpoczywali, z pierwszym dzwonkiem ostro weszli w nowy rok. Warto docenić i jednych, i drugich. Jak? Na przykład szlachetnie oldschoolową i niesłusznie zapomnianą formą koncertu życzeń.
Pierwsze dni mijającego tygodnia upłynęły - przy ogromnym zainteresowaniu i niemałym zażenowaniu jednocześnie - pod znakiem relacji z katowickiego sądu. Oczywiście, nikt nie przyznawał się, że je ogląda, ale wszyscy na bieżąco komentowali. Siódmą godzinę trzy kanały informacyjne transmitują przemówienie obrońcy Katarzyny W. Nie ma informacji z Polski, nie ma informacji ze świata, wlecze się opowieść dla kucharek z życia pierwszej celebrytki. Dno - pisała na blogu była przewodnicząca Rady Programowej TVP Janina Jankowska. W podobne tony uderzył europoseł Marek Migalski, uznając widocznie, że każda okazja jest dobra, by budować swoje poczucie moralnej wyższości nad resztą świata. Mam prośbę do wszystkich relacjonujących proces matki Madzi, zapraszających do studia Niesioła, Kutza, Palikota - nie oceniajcie mnie więcej - rzucił na Twitterze. Dlaczego nie "nie zapraszajcie mnie"? Na to mnie (na razie) nie stać:) - przyznał z rozbrajającą szczerością nasz reprezentant w Brukseli. No cóż... Pozostaje tylko życzyć, by ta traumatyczna i niekorzystna dla wszystkich sytuacja jak najszybciej uległa zmianie.
Mijały godziny, mecenas Ludwiczek z tytaniczną wręcz wytrzymałością opowiadał, przekonywał, relacjonował i argumentował. Oburzeni nakręcali się w oburzeniu, słuchający w słuchaniu. W końcu nadszedł punkt kulminacyjny. Twitterowe timeline’y zakotłowały się od wiadomości o wyroku i wysokości kary. Dlaczego? To jest dobre pytanie. Trudno było tutaj przecież mówić o ekskluzywnej wiedzy, ale widać każdy chciał spuentować, podsumować, zakończyć dyskusję. To ostatnie oczywiście średnio wychodziło. Mimo spodziewanej apelacji mam nadzieję, że to już koniec tego życiowego i medialnego horroru - rzuciła na Twitterze nasza była redakcyjna koleżanka Kamila Biedrzycka-Osica i już po paru minutach musiała się zmagać z niekoniecznie życzliwymi pytaniami. Skoro ma Pani nadzieję na koniec, to po co Pani tweetuje o tym i się tym ekscytuje? I wytłumacz tu człowiekowi ekscytującemu się Twoją rzekomą ekscytacją, że wcale się nie ekscytujesz... Brr.
Co można zadedykować tym, którzy uwielbiają oburzać się na wszechobecną matkomadziowość, upadek standardów, mediów, obyczajów, gustów i wszelkich norm? Chyba tylko jeden z największych hitów naszej rodzimej gwiazdki. Za każdym razem - więcej tych słów, przez które cierpię. Za każdym razem - głębiej, ja wciąż wracam po więcej - śpiewa Jula w dość depresyjnym przeboju, idealnie oddającym nastroje wyżej wspomnianej grupy.
Kolejnym bohaterom naszego przeglądu dedykujemy piosenkę z zupełnie innej beczki - i muzycznej, i tematycznej: "Rechot Słowackiego" niezapomnianego Jacka Kaczmarskiego. Dlaczego? Powody są prozaiczne. Mistrz Juliusz tylko śmiechem skomentowałby zamieszanie wokół najsłynniejszego utworu jego odwiecznego rywala, z którym mieliśmy do czynienia w ostatnich dniach.
Gdy prymusi szykowali się do szkoły, a ci troszkę mniej zmotywowani planowali, gdzie iść na pierwsze w tym roku wagary, w sieci gruchnęła hiobowa wieść. Zabierają/zabrali/zabiorą/chcą zabrać z kanonu lektur "Pana Tadeusza" - brzmiała w zależności od poziomu wiedzy i ułańskiej fantazji tego, kto ją ogłaszał. I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nikt nie czekał z komentarzami na szczegółowe wyjaśnienia ministerstwa edukacji. Nie znam dokładnie listy lektur do gimnazjum. Ale Pan Tadeusz powinien tam być. Nie trzeba znać aktualnej listy lektur by tak uważać - przekonywał na Twitterze Paweł Kowal z PJN. Znany z pływania pod prąd dla samej przyjemności z tym związanej Janusz Palikot w swoim stylu stwierdził, że problem jest o wiele bardziej skomplikowany. Nie ma co się oburzać na to, że ta czy inna książka znajduje się w kanonie szkolnym. Ten kanon jest anachronizmem i pójściem na łatwiznę. Nie uczy żadnego patriotyzmu. Uczy posłuszeństwa! - rzucił na blogu. Naiwnością byłoby myślenie, że zaproponował coś w zamian.
W ciekawy sposób wybrnął ze sporu o Mickiewicza Robert Gwiazdowski. Popularny ekspert dokonał na Twitterze wybiegu godnego swojego prawniczego wykształcenia. Z powodu awantury o lektury przypomnę com pisał 6 lat temu - stwierdził, dołączając link do własnego bloga. Tekst tam zamieszczony uderza aktualnością i, z wyjątkiem drobnych szczegółów, doskonale pasuje do sytuacji.
Zdumiewa mnie tylko, że nikomu (z "wolnorynkowcami" z PO włącznie) jakoś w ogóle nie przyszło do łba, że określanie listy lektur, które mają czytać dzieci w szkole, w ogóle nie powinno być zajęciem dla rządu RP - przyznał na blogu Gwiazdowski. A jak dzieci nie chcą czytać... To niech nie czytają... Domy też ktoś musi budować i wcale Sienkiewicz, ani Gombrowicz nie są do tego potrzebni... - dodał. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym rozumowaniu coś jest. Miłośnicy teiny nie od dziś wiedzą, że herbata nie robi się słodka od samego mieszania. Tak samo jest z dłubaniem przy kanonie - wpisać tam można wszystko, ale co z tego? Jakiś czas temu pojawiła się pierwszorzędna sugestia, by w gimnazjum pokazywać uczniom klasykę powieści kryminalnej. Czy ktoś to robi? Wątpię. Od zmiany na liście do zmiany w myśleniu droga daleka. Wierzyć w magiczny wpływ prozy dowolnego autora nikt nam oczywiście nie zabroni i chwała Bogu. Ale bądźmy szczerzy, sami wobec siebie. Czy jeśli każemy uczniom czytać uroczy sentymentalny romans "Malwina, czyli domyślność serca", to będą oni ostrożniejsi w relacjach damsko-męskich od głównej bohaterki? Chyba nie...
Każdy z nas może oczywiście stroić się w szatki domorosłego literaturoznawcy i lobbować za jakimś tytułem, narzekając na anachroniczność innego. Tą drogą poszedł na przykład poseł PO Marek Plura na swoim facebookowym profilu. Z mniejszą żenadą mogę teraz myśleć, jak się czuje mój litewski odpowiednik, tato małego Jagaiłka, gdy dowiaduje się, że w Polsce już małym dzieciom wbija się do głowy słowa poety z Białorusi: "Litwo, ojczyzno moja". Mi do wychowania dziecka na porządnego człowieka, który kocha swój kraj nie potrzeba takiej rewizjonistycznej deklaracji - oświadczył parlamentarzysta. Polak - Sarmata to dla mojej rodziny twór kulturowo obcy, więc mi się nigdy w wychowawczym kanonie nie mieścił, bo wzorów dla moich dzieci szukam u tych romantyków, którzy uczą miłości, również tej do Ojczyzny, a nie gloryfikują obraz wojny i przemocy - dodał. Ile w tym troski o edukację, rozwój, myślenie młodego człowieka? Chyba niewiele. Dużo więcej całkiem dorosłej zapalczywości, która każe przepychać kolanem swoją wizję świata, a całą tę czynność przedstawiać jako troskę o następne pokolenia.
Całego zamieszania nie skomentowała od czasu do czasu aktywna w sieci minister Krystyna Szumilas. To akurat ani bardzo nie dziwi, ani nie boli, a może nawet uchroniło nas od jeszcze większego bałaganu. Można oczywiście bawić się w intelektualne gierki i zastanawiać, co napisałby na swoim Facebooku Adam Mickiewicz. Nie wiem, jak wam, ale mnie przychodzi do głowy jeden z mniej znanych jego wierszy:
Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,
I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
Pisząc o sieciowych ekscesach z ostatnich dni nie można zapomnieć o generale Stanisławie Kozieju, który dał się poznać na Twitterze jako mistrz ciętej riposty. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego pokazał bardziej koszarowe niż pałacowe poczucie humoru, ale mimo to nie ma sobie nic do zarzucenia.
Zaczęło się niewinnie. Jarosław Kaczyński po długich tygodniach medialnego niebytu zadał pytanie: "Skąd jest Koziej?". O jego motywach czy zamiarach można rzecz jasna dyskutować. Tak samo, jak można dyskutować o tym, czy na takie pytania w ogóle powinno się odpowiadać. Szef BBN nie miał takich wątpliwości, a że akurat pod ręką miał Twittera, to zaczęło się ćwierkanie. Jak to skąd? Z rządu PiS, gdzie byłem wiceministrem obrony. To bardzo dobra rekomendacja. Chcę Panu Prezesowi za nią podziękować - pisał Koziej. Panie Prezesie, melduję najuprzejmiej, że bardzo sobie ceniłem pracę w Pańskim rządzie i duże zaufanie, jakim mnie Pan wówczas obdarzył - dodał po chwili. Później nie było już tak sympatycznie. Pan Prezes jak zwykle: puścił bąka w towarzystwie i udaje, że nic się nie stało. Panie Prezesie: odwagi! Zrozumiemy, że Pan nie mógł wytrzymać - stwierdził jeden z najbliższych współpracowników urzędującego prezydenta. Złośliwi nazwaliby to przemysłem pogardy, a bardziej wyrozumiali wpadką, która każdemu mogła się zdarzyć. Pewnie nie byłoby o niej tak głośno, gdyby nie twórcze rozwijanie wysublimowanej metafory. Ja tylko współczułem Panu Prezesowi, że nie wytrzymał - stwierdził generał w odpowiedzi na tweet, że "zniszczył system". Później podrzucił jeszcze link do medialnej relacji z własnego timeline’u. Tak raczej nie zachowuje się człowiek, który ma poczucie, że przesadził.
Widząc, jak rozmowny i "rozćwierkany" jest generał, próbowałem dopytać, czy nie ma wrażenia, iż poszedł o jeden most za daleko. Jaką dyskusję Pan widzi w tych insynuacyjnych wypowiedziach Pana Prezesa. Trzeba je potraktować, jak zasługują: śmiechem - stwierdził jednoznacznie. Gdy zasugerowałem mu, że dał się w mało wyrafinowany sposób sprowokować Prezesowi, odparł: Być może taki był jego cel. Nie wiem, czy coś zyskał. Ja nie politykuję i szargać swojego i moich ojców imienia zmilczeć nie mogę. Można i tak... Trudno nie zauważyć i nie docenić pewnej konsekwencji w postępowaniu. Szanujemy, pozdrawiamy i dedykujemy piosenkę Aya RL "Skóra" - o zaczepianiu i o tym, że trzeba mieć twardą skórę.