Literatura kinomańska (a może nawet kinomaniacka) ma się ostatnio u nas całkiem nieźle. Wspomnijmy choćby kilka tytułów z ostatnich miesięcy: „Wajda. Kronika wypadków miłosnych” Bartosza Michalaka, „Cybulski. Podwójne salto” Doroty Karaś, „Tak się kręciło” Andrzeja Klima… Te książki z pewnością przyniosą wiele radości ludziom, którzy chodzą do kina po coś więcej niż kubek coli i porcję popcornu. Teraz na rynku pojawia się kolejna pozycja tego typu – „Janusz Majewski. Film – kobieta jego życia” Zofii Turowskiej.
Piękne i zajmujące opowiadanie o czymś, co budzi u nas żywsze bicie serca nie jest zadaniem specjalnie trudnym. Robimy to niejako intuicyjnie, podświadomie wiemy, co i jak powinniśmy mówić. Mamy błysk w oku, który przyciąga słuchacza i pewną energię w głosie...
Sytuacja nie jest już tak łatwa, gdy chcemy opowiedzieć innym ludziom o czyjejś fascynacji. Jak przekazać wielość przeżyć i często sprzecznych emocji? Jak sprawić, by w tej opowieści nie przysłonić swoimi projekcjami, wrażeniami czy retoryczną żonglerką tego, co kryje się w sercu i umyśle naszego bohatera? Jak w końcu połączyć w jednym tekście rzetelność dziennikarza ze swadą gawędziarza i nie zapomnieć o w gruncie rzeczy służebnym charakterze roli, którą przyjęliśmy? To pewnie tylko kilka z długiej listy pytań, z którymi musiała się zmierzyć autorka książki o Januszu Majewskim. Jak sobie poradziła?
Książki o filmie i ludziach kina można zasadniczo podzielić na trzy kategorie: te dla branży, te dla widzów-zapaleńców i te dla nikogo - zmanierowane, przekombinowane, hermetyczne do granic możliwości. Książkę Turowskiej już po pierwszych kilkudziesięciu stronach bez wahania zaliczymy do tej drugiej grupy. Autorka nie wymaga od czytelnika gruntownej wiedzy, nie snuje filmoznawczych analiz pełnych branżowej nowomowy - po prostu opowiada historię życia Majewskiego i jego miłości do filmu. Robi to chronologicznie, bez grania formą i zwracania uwagi na siebie. Jest kompetentna i dobrze przygotowana, ale nie popada w bezcelowe szczególarstwo - raczej podrzuca pewne tropy, które możemy podjąć. Pobudza nas do tego, by pewne filmy obejrzeć kolejny raz, a te niesłusznie zapomniane wreszcie poznać... Jest co oglądać, bo filmografia bohatera książki jest naprawdę imponująca i różnorodna.
Co jest elementem, który sprawia, że historię filmowych dokonań Janusza Majewskiego czyta się z dużą przyjemnością i zainteresowaniem? Twórcy "Zaklętych rewirów" nikomu nie trzeba przedstawiać i autorka nie bawi się w szukanie - czy raczej kreowanie na siłę - jakiejś jego "nieznanej twarzy". Raczy za to czytelnika dużą ilością anegdot, ciekawostek i cytatów z reżysera, które mówią więcej niż mogłyby powiedzieć napuszone filmoznawcze analizy. Wolę dobrą adaptację "Koziołka Matołka" niż złą "Ulissesa" - deklaruje Majewski. Trudno nie docenić pewnego pragmatyzmu zawartego w tym stwierdzeniu.
Które historie opisane w książce szczególnie zapadają w pamięć? Choćby ta o planowanym przez Amerykanów remake’u "Zaklętych rewirów", którego ostatecznie nie udało się zrealizować. Wrażenie robi też lista ponad 40 pomysłów na tytuł filmu, który ostatecznie przeszedł do historii jako "Sublokator", a nie "Zupa na zdechłych szczurach" czy "Medium w gipsie". Co ciekawe, na jego plan wpadł na chwilę przebywający w Łodzi Kirk Douglas, który zdecydował się nawet na zagranie jednego dubla. Niestety, nagranie nie przetrwało do naszych czasów. Do innego projektu Majewskiego przymierzany był z kolei ojciec Angeliny Jolie - Jon Voight. Na wyobraźnię działa też informacja, że reżyser "Excentryków" planował serial o Sindbadzie Żeglarzu z... Krzysztofem Materną w roli głównej.
Ciekawa i wiele mówiąca o absurdach słusznie minionych czasów jest też historia z plakatem do "Zazdrości i medycyny". "Znany grafik i satyryk Eryk Lipiński zaprojektował plakat w kształcie zarysu kobiecego ciała w postaci białej plamy na czarnym tle. Jedynymi barwnymi akcentami symbolizującymi zazdrość i medycynę były wkomponowane w odpowiednich miejscach żółta róża i czerwone krzyże (krzyże brodawki, róża w miejscu intymnym). W wydrukowany plakat ingerowała cenzura, dopatrując się zbezczeszczenia symbolu PCK (Polski Czerwony Krzyż)" - czytamy w książce Turowskiej. Czysty Bareja skrzyżowany z Mrożkiem. Swoją drogą, wielbiciele twórczości tego ostatniego - przyjaciela Majewskiego z czasów młodości - też znajdą w tej publikacji coś dla siebie.
Po lekturze książki trudno nie czuć pewnej tęsknoty za mądrym kinem środka, którego przykładem są filmy Majewskiego, a którego jakoś ostatnio nam brakuje. Wielu twórców chce nas pouczać i umoralniać, a często brakuje solidnych rzemieślników, którzy potrafiliby zabrać nas w podróż do innego, ciekawego świata. A przecież o to w gruncie rzeczy chodzi w kinie. Z tym większą niecierpliwością pozostaje nam czekać na premierę kolejnego filmu Majewskiego - ma to być adaptacja jego powieści "Czarny mercedes".