Winston Churchill miałby w dzisiejszych czasach przechlapane. Za słowa, że „nie ma nic do zaoferowania, tylko krew, trud, łzy i pot” zostałby najpierw wygwizdany, a później bezlitośnie zhejtowany w sieci. Dziś w cenie są spektakularne zmiany przy minimalnym nakładzie sił i środków. Takie, które można krok po kroku relacjonować na Fejsiku ku uciesze tysięcy ludzi, których nazywamy znajomymi, choć powoli zapominamy, co to słowo właściwie znaczy.
"Lepiej! 21 strategii, by osiągnąć szczęście" - do książek o takich tytułach z reguły zachowuję - delikatnie rzecz ujmując - bezpieczny dystans. Tym razem jednak dałem się namówić na przebrnięcie przez wydaną niedawno pozycję autorstwa Gretchen Rubin. Autorka w tonie kumpelsko-gawędziarskim przedstawia swoją teorię, zgodnie z którą kluczem do dokonywania dobrych zmian w życiu jest świadome kreowanie swoich nawyków. W jej wywodach pełno jest ewangelizatorskiego zapału, przyziemnych przykładów i autorskich klasyfikacji związanych z podejściem do nawyków, które przynajmniej w teorii powinny coś wyjaśniać i ułatwiać. To wszystko okraszone zostało jeszcze aforyzmami w hurtowych ilościach - niektóre to dzieła własne autorki, a inne zapożyczyła od literatów i filozofów. Momentami jest tak słodko, że aż zęby bolą, a w głowie pojawiają się obawy związane z tym, że jeszcze chwila i autorka zagłaska nas na śmierć...
Czy lektura "Lepiej!..." to strata czasu i lepiej zająć się czymkolwiek innym? Daleki jestem od tak kategorycznego sądu... Można z tej książki wyciągnąć sporo ciekawych, choć niekoniecznie hurraoptymistycznych wniosków natury socjologicznej. Popularność tej i podobnych pozycji mówi o nas więcej niż wiele sondaży i diagnoz społecznych. Co pokazuje? Przede wszystkim to, że jesteśmy coraz bardziej zagubieni i zdezorientowani. Czepiamy się każdej sposobności, dzięki której możemy udowodnić sobie i całemu światu, że damy radę. Jesteśmy skłonni uwierzyć każdemu, kto przedstawi się nam jako specjalista od porządkowania rzeczywistości. Grzebanie we własnym wnętrzu przestaje być w związku z tym czynnością intymną. To smutne, ale jakoś łatwiej wykorzystywać nam do tego celu poradniki i filmiki tworzone przez różnego rodzaju coachów niż pomoc ludzi, których mamy wokół - może mniej elokwentnych i rzadziej sypiących z rękawa złotymi myślami, ale takich, którym można spojrzeć w oczy, podać rękę...
Co jeszcze uderza podczas lektury "Lepiej!..." i jakie wnioski można z niej wyciągnąć? Trudno nie odnieść wrażenia, że modelowy czytelnik tej publikacji jest sam dla siebie kimś obcym i niewiele o sobie wie. Czy aż tak z nami źle? Czy mnogość ról, którym musimy sprostać w realu i wirtualu sprawia, że totalnie tracimy orientację i do udzielenia sobie odpowiedzi na banalne wydawałoby się pytania musi nas prowokować dopiero książka?
Na koniec przyznam się Państwu do czegoś - to miał być prześmiewczy, ironiczny i ostry jak brzytwa tekst. Ale nie wyszło... Mimo pewnego dystansu trudno byłoby drzeć łacha z autorki i rzeszy jej potencjalnych czytelników. Trudno udawać, że ich nie ma, odmawiać im dobrej woli, patrzeć na nich wszystkich z wyższością nadętego i oderwanego od rzeczywistości pismaka. Ostatecznie próbom zmiany na lepsze w każdym aspekcie życia zawsze warto kibicować, albo chociaż przyglądać się im z życzliwością. Pamiętajmy też w tym kontekście o starej sentencji: "Słowa uczą, przykłady pociągają"... I w jednym, i w drugim przypadku najlepsze są oczywiście te codzienne, a nie książkowe.