"Więzi" - świetny dokument urodzonej w 1995 roku Zofii Kowalewskiej był w tym roku o krok od nominacji do Oscara. Obraz, który zbiera nagrody na festiwalach na całym świecie, zakończył swoją oscarową przygodę na tzw. krótkiej liście. Czy to powód do zmartwień? Raczej nie... Czy w przyszłości jakiś polski dokument może otrzymać statuetkę, o której marzą filmowcy z całego świata? Jakie byłyby tego konsekwencje? Zapytałem o to Andrzeja Fidyka - twórcę legendarnego telewizyjnego cyklu "Czas na dokument" i wielu wybitnych filmów.
"Barbara i Zdzisław są małżeństwem z 45-letnim stażem. Osiem lat temu Zdzisław zostawił Barbarę i zamieszkał z kochanką. Niedawno zdecydował się wrócić do żony. Barbara przyjęła go z powrotem. Powrót do wspólnego życia w jednym mieszkaniu okazuje się jednak dla małżeństwa trudny. Zdzisław proponuje zorganizowanie jubileuszu ich związku" - tak brzmi opis "Więzi" przygotowany przez Studio Munka.
Fidyk przyznaje, że widział film Kowalewskiej i jest pod wrażeniem. To jest przykład tego, że pojawiają się młodzi filmowcy, którzy potrafią robić świetne filmy - podkreśla. Ten obraz wtopił się w nurt "filmów rodzinnych". Reżyser jest bardzo mocno związany osobiście z bohaterami. Tu jest inny poziom porozumienia. Nie jest tak, że przychodzi obca ekipa, 4 czy 6 facetów, ustawiają światło, ingerują w życie rodziny. Tutaj jest wnuczka, która była z nimi zawsze - tłumaczy. Podkreśla też, że dużym atutem "Więzi" jest uniwersalny charakter przedstawionej historii. Film dotyczy czegoś, co może się wszędzie wydarzyć. Nie ma tutaj nic lokalnego, hermetycznego - zauważa.
Międzynarodowy sukces "Więzi" nie jest czymś wyjątkowym - inne polskie dokumenty też świetnie sobie radzą. Dużo polskich filmów dokumentalnych krąży po świecie. Są na festiwalach, telewizje je kupują... Pojawia się na rynku dużo młodych filmowców zainteresowanych dokumentem, czego przez parę lat poprzednich nie było - zauważa Fidyk.
W ubiegłym roku na oscarowej krótkiej liście był "Punkt wyjścia" Michała Szcześniaka. Rok wcześniej było jeszcze lepiej - wśród nominowanych dokumentów były 2 polskie obrazy "Joanna" i "Nasza klątwa". Kilka lat wcześniej mieliśmy "Królika po berlińsku"... Pojawia się więc pytanie: co takiego mają w sobie polskie dokumenty? Czy jest jakiś zespół cech, które je wyróżniają?
Jest coś, co można by nazwać polską szkołą dokumentu. Robi się filmy bez tezy i o człowieku. To są zawsze uniwersalne rzeczy. Film z tezą ociera się mniej lub bardziej o publicystykę. Film o sprawie to też jest coś innego niż film o człowieku - wyjaśnia Fidyk. Człowiek i to, co się z nim wiąże - miłość, nienawiść, zdrada, zbrodnia, narodziny, śmierć - interesował artystów od zawsze. Na tym się opierają wszystkie słynne dzieła - wylicza.
Czy Oscar jest czymś osiągalnym dla polskich twórców dokumentów? Fidyk unika jednoznacznej odpowiedzi, nie chce dać się namówić na daleko idące spekulacje. Trudno o tego Oscara, bo głosuje Amerykańska Akademia i oni z powodów oczywistych preferują swoje dzieła - podkreśla. Czy taka statuetka coś by zmieniła, sprawiła, że polskie dokumenty byłyby chętniej oglądane, łatwiej dostępne? Myślę, że zainteresowanie dokumentem w Polsce jest nie mniejsze i nie większe niż w innych krajach. Niech ktoś dostanie tego Oscara w końcu i zobaczymy - zauważa Fidyk. Sam na razie nie myśli o jakimś kolejnym filmie - skupia się na pracy na Wydziale Radia i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim. Można powiedzieć, że to jest druga szkoła filmowa w Polsce. Teraz byliśmy dumni, bo na festiwalu w Gdyni wszystkie główne nagrody zdobyli albo nasi absolwenci, albo nasi wykładowcy - zachwala.
Ostatnio Fidyk wspólnie z Aleksandrą Szarłat wydał książkę - "Świat Andrzeja Fidyka". Opowiada w niej o kulisach realizacji "Defilady", "Kiniarzy z Kalkuty" i innych swoich filmów. Dodatkowo przedstawia rady dla młodych filmowców, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z filmem dokumentalnym.
Uświadomiłem sobie w którymś momencie, że historia realizacji moich filmów była często niemniej ciekawa niż same filmy. Potrafię czasem długo opowiadać o tym i wszyscy słuchają z dużym zainteresowaniem - powiedział mi Fidyk. Przyznał, że na razie nie planuje kolejnych publikacji. Może kiedyś jakiś pomysł przyjdzie do głowy - rzuca wymijająco. Kto wie, może jego książka zainspiruje jakiegoś młodego filmowca, który pewnego dnia sięgnie po Oscara za swój dokument?
Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na zadane w tytule pytanie, ale jedno jest pewne - jeśli chodzi o dokumenty, nie mamy się czego wstydzić. Pamiętajmy o tym, oglądajmy je i kibicujmy twórcom. Może któregoś dnia będziemy świętować ich hollywoodzki sukces...