Widzieli już Państwo "Czas mroku” z Garym Oldmanem w roli Winstona Churchilla? Od dawna mówi się o tym, że jest to kreacja na miarę Oscara. Czy tak będzie – przekonamy już się niedługo. Ja mam w tej sprawie spore wątpliwości – ale o tym innym razem… Dziś, gdy do oscarowej gali pozostało jeszcze trochę czasu, chciałem zachęcić Państwa do oderwania się od ekranów, wyjścia na chwilę z kinowych sal i sięgnięcia po książkę "Czas mroku”. Zbieżność tytułów jest oczywiście nieprzypadkowa.
Książka i scenariusz filmu z Oldmanem to dzieło tego samego człowieka. Anthony McCarten już na wstępie przyznaje się do fascynacji osobą brytyjskiego premiera, a ściślej mówiąc - jego retorycznymi umiejętnościami.
Podjąłem się analizy metod postępowania, sposobu myślenia, cech przywódczych i stanów duszy człowieka, który w jej niewątpliwie poetycznej głębi wierzył w owych decydujących dniach, że słowa mają znaczenie, liczą się i mogą odegrać dużą rolę w zmienianiu świata.
Brzmi to pięknie, prawda? Nawet trochę nieprawdopodobnie w naszych cynicznych czasach płynnej nowoczesności, która coraz częściej okazuje się płynną bezideowością... Dziś polityka kojarzy się nam z wieloma rzeczami, ale na pewno nie z umiejętnością zmieniania świata dobrze dobranymi słowami. Słowami, które nie mają być narzędziem manipulacji, ale mają pomóc wydobyć z ludzi to, co w nich najlepsze. Mają spełniać jednocześnie wymogi estetyczne i etyczne. Mają się liczyć i mieć znaczenie - już samo to brzmi niesamowicie w świecie darmowych minut i niepohamowanego niczym internetowego gadulstwa...
W książce McCartenowi udało się to, co nie do końca wyszło mu w scenariuszu filmu. W Churchilla granego przez Oldmana trudno nawet na moment zwątpić. Trudno cieszyć się z wygranej przez niego walki, bo w żadnym momencie nie sprawia wrażenia człowieka, który - nawet czysto hipotetycznie - mógłby ponieść porażkę. Trudno dostrzec u niego jakieś wahania i wątpliwości, a nawet świadomość własnych błędów z przeszłości, których było przecież niemało. Jest charyzmatyczny aż do przesady, przerysowany i przeszarżowany, a przez to mało w nim człowieka. A w książce McCarten dobitnie pokazuje, że biografią Churchilla można byłoby obdzielić co najmniej kilkunastu ludzi.
Niezrównany mówca. Pijaczyna. Kpiarz. Patriota. Imperialista. Wizjoner. Projektant czołgów. Niedorajda. Awanturnik. Arystokrata. Więzień. Bohater wojenny. Zbrodniarz wojenny. Zdobywca. Pośmiewisko. Murarz. Właściciel koni wyścigowych. Żołnierz. Malarz. Polityk. Dziennikarz. Pisarz, laureat Literackiej Nagrody Nobla... ta lista nie ma końca, ale każda z etykiet osobno byłaby wobec niego niesprawiedliwa.
Autor książki nie ukrywa, że Churchill nie był ideałem uwielbianym przez wszystkich. Przytacza słowa Roosevelta, który stwierdził kiedyś, że ma on codziennie setkę pomysłów - cztery są dobre, a reszta skrajnie niebezpieczna. W innym miejscu idzie jeszcze dalej i przyznaje, że jego bohater miał w pewnych kręgach opinię człowieka, któremu trudno byłoby powierzyć nawet rower, a co dopiero władzę i to w krytycznym momencie... A jednak sobie poradził i jest w tym coś niewątpliwie fascynującego.
"Czas mroku" w wersji książkowej pokazuje nam pracę Churchilla nad słowem w sposób o wiele bardziej szczegółowy i wieloaspektowy niż film. Zgłębiamy się w kolejne fazy przygotowywania historycznych wystąpień. Śledzimy nawiązania i inspiracje, a nawet pochodzenie najsłynniejszych fraz, które pamiętane są do dziś i funkcjonują jako "skrzydlate słowa"... Krok po kroku obserwujemy szlifowanie tekstu i "testowanie" go na otoczeniu przed ostatecznym wygłoszeniem.
Nie jest to oczywiście hermetyczny wykład z retoryki. Razem z autorem odkrywamy, jak to się stało, że pewne frazy, wypowiedziane kilkadziesiąt lat temu w bardzo specyficznym kontekście i z jasną intencją wciąż funkcjonują w obiegu, są ważne i czasem nawet nieświadomie się do nich odwołujemy. Czy politycy naszych czasów czytający z prompterów przygotowane przez błyskotliwych ghostwriterów wystąpienia są zdolni do czegoś podobnego? Czy ktoś kiedyś będzie o nich pamiętał i mówił ich frazami? Można się nad tym zastanawiać i szczerze mówiąc - trudno nie pójść w tym kierunku po obejrzeniu filmu i przeczytaniu książki. Ale to już materiał na zupełnie inny tekst...