Gdyby jakiś postronny i niekoniecznie życzliwy obserwator wziął do ręki grubą żółtą książkę "Off Plus Camera 2014. Katalog" i choć pobieżnie ją przekartkował, mógłby dojść do wniosku, że na 10 dni Kraków opanowało jakieś międzynarodowe sprzysiężenie erotomanów. Bohaterowie sporej części prezentowanych filmów odkrywają swoją seksualność w młodości, poznają ją na nowo po latach, eksperymentują, przekraczają granice… Sodoma i gomora - można by powiedzieć. Brakuje tylko kobiety z brodą - dorzuci ktoś, kto jeszcze nie może zasnąć po traumatycznych przeżyciach sobotniej nocy.
Tę edycję festiwalu obserwowałem z dwóch perspektyw - kinowego fotela i stanowiska dla dziennikarzy dokumentujących fotograficznie najważniejsze wydarzenia. Nie obraziłbym się, gdyby ta impreza potrwała jeszcze kilka dni - może wtedy miałbym poczucie, że naoglądałem się tak bardzo, jak chciałem. Odrobina niedosytu ma jednak swoje dobre strony - już czekam na kolejną edycję, kolejną szansę zanurzenia się w filmowym bogactwie ze wszystkich stron świata. I w tym, i w poprzednim roku była to raczej wyprawa własną ścieżką, a nie sztywne poleganie na wyznaczonych kategoriach, sekcjach i selekcjach… Jakieś przemyślenia i krytyczne uwagi kołaczą mi się w głowie, jak pewnie każdemu uczestnikowi festiwalu. Nie mam jednak wrażenia, że zmarnowałem tych kilka majowych dni.
Co wyłowiłem dla siebie z offpluscamerowego bogactwa? Co zostanie mi w pamięci? Na pewno sporo rzeczy budujących klimat tej imprezy. Kinowe "wodowanie", urocze mimo deszczu i paskudnej, listopadowej temperatury. Zabawne uczucie, gdy uświadomiłem sobie, że film "Love eternal", którego główny bohater kilkakrotnie podejmuje próby samobójcze oglądam w pochmurny wieczór na dachu. Czekałem tylko na scenę rodem z "Nauki spadania" z Piercem Brosnanem - odwrócę się, a tu pojawi się kolejka chętnych do skorzystania z dachu "raz a dobrze". Na szczęście zamiast tego zobaczyłem grupę osób praktycznie ze wszystkich grup wiekowych, którym się chce. Wyjść z domu, eksperymentować z kinem i tym, jak i gdzie można je odbierać. Szukać czegoś nowego - może nie zawsze dopracowanego w stu procentach, ale innego od rzeczy, które oglądamy na co dzień. Ruszyć się sprzed komputera, zostawić na chwilę smartfon, by pobyć razem, pomyśleć, a potem często podyskutować.
W pamięci zostaną mi też spotkania z Kim Cattrall i Benedictem Cumberbatchem. Film "Little Favour", który serialowy "Sherlock" przywiózł do Krakowa to wybitny przykład tego, jak tworzyć świetnie napisane i intrygujące fabuły. Cała historia jest zamknięta w 22 minutach, a prowokuje do myślenia bardziej niż wiele filmowych tasiemców "z przesłaniem". Do tego niesztampowo wykorzystuje konwencje znane nam z kina akcji. Jest wreszcie przykładem, że jak się chce, to można - zebrać pieniądze poprzez crowdfunding, znaleźć kilka wolnych dni w grafiku rozchwytywanego przez twórców mainstreamowych produkcji gwiazdora, zaprosić do współpracy specjalistów od układów kaskaderskich i scen walki pracujących przy największych kasowych hitach. A sam Cumberbatch? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w "Little Favour" pokazał więcej aktorskiej ambicji i klasy niż w niektórych odcinkach "Sherlocka". Miejmy nadzieję, że wytwórnia "Sunny March", którą założył wraz z przyjaciółmi wkrótce da mu szansę na podobny występ.
A co ze wspomnianą przeze mnie na początku skandalizująco-obrazoburczą stroną Offu? Powiem tak: w filmach, które obejrzałem na festiwalu, albo znam z regularnej dystrybucji kinowej widać więcej tęsknoty za więzią i bliskością niż jakiejś perwersyjnej fascynacji erotyką. Tak jest choćby w "She's Lost Control" - bardzo smutnym i poruszającym obrazie, którego główną bohaterką jest "seks-surogatka" ucząca mężczyzn, jak wyrażać swoje uczucia, być w relacji z kimś bliskim, spędzać z nim czas. Trudno nie widzieć tu jakiegoś pokrewieństwa z oscarowym filmem "Ona" - o pięknym i nowoczesnym świecie szalenie samotnych ludzi. Można dyskutować, na ile jest to celna diagnoza rzeczywistości. Ale science-fiction to nie jest na pewno.
Seksualności nie brakuje też w ciepłej "Glorii" czy onirycznym "Love eternal". Bohater tego drugiego prowadzi życie od początku naznaczone tragediami i odejściami najbliższych. Odcina się od świata, alienuje ale z drugiej strony na swój sposób zafascynowany jest kobietami i przez kolejne spotkania z nimi jakoś oswaja rzeczywistość.
Można by pewnie mnożyć takie przykłady, ale przecież nie o to idzie. Umówmy się - mądrzy ludzie mogą rozmawiać o wszystkim, ale też wiedzą, z kim i jak to robić. Komu filmowa alternatywa kojarzy się wyłącznie z tabunami sfrustrowanych bohaterów i nieskrępowaną golizną ten widać przygląda się jej z bardzo daleka. A Off Plus Camera pokazuje, że off niejedno ma imię i dla każdego coś się znajdzie. I może w tym cały jej urok, w bogactwie i różnorodności. Jednego dnia oglądasz zrekonstruowane "Psy", kolejnego przeciekawy dokument "O krok od sławy" pokazujący, że historia muzyki to nie tylko soliści; później idziesz do kina na serial - też niecodzienne przeżycie. Zwłaszcza, gdy serial jest niecodzienny i taki "mało serialowy", jak prezentowane na festiwalu "Southcliffe" - historia małego, sennego miasteczka, którego harmonię - a może harmonię tylko pozorną - raz na zawsze burzy atak zamachowca. Od początku wiemy, kto zabił, ale w całej historii chodzi o zupełnie co innego…
Cóż powiedzieć więcej? Nie ma co narzekać i szukać dziury w całym. Warto korzystać, eksperymentować, szukać i wyrabiać sobie - nawet krytyczne - zdanie. Najbliższa okazja już za rok!