W wywiadzie prezydenta Asada dla libańskiej gazety Al-Akhbar uwagę mediów przykuł komentarz, w którym Asad powiedział, że to jemu należy się pokojowa Nagroda Nobla. Ten kiepski niewątpliwie żart sprawił jednak, że zgodnie z zasadami sztuki PR wypowiedź prezydenta-okulisty została dostrzeżona.
Ostatnie wystąpienie jest przejawem ogólnego trendu, w którym to strona rządowa wpływa na przekaz medialny dotyczący Syrii. Czasy, kiedy to opozycja wypowiedziami swoich przywódców była w stanie kształtować narrację o konflikcie, wydają się bezpowrotnie minione. Dziś nawet obserwatorzy polityki międzynarodowej mają problem z wymienieniem nazwiska przywódcy syryjskiej opozycji, a umiejętność rozróżnianie pomiędzy Narodową Koalicją Syryjskich Sił Rewolucyjnych i Opozycyjnych a Syryjską Radą Narodową jest zaś domeną wąskiego grona specjalistów. Niezdolność kształtowania medialnego obrazu konfliktu jest ostatnim dowodem nie tyle na słabość organizacji syryjskiej świeckiej opozycji, co faktycznego zaniku jej znaczenia politycznego.
Dla państw Zachodu i Rosji przygotowujących grunt dla konferencji pokojowej w Genewie, kluczowym staje się pytanie, kto może reprezentować stronę walczącą z reżimem. Dziś jasnym jest, że ci, którzy mogą przyjechać do Genewy, nie mają prawie żadnego poparcia wśród bojowników. Ci zaś którzy takie poparcie mają, nie zamierzają negocjować silni wiarą w misję utworzenia islamskiego emiratu i zasobni w środki finansowe transferowane przez prywatnych sponsorów z regionu Zatoki Perskiej. Demokratyczni opozycjoniści, walczący pokojowymi środkami w latach 2011-2012 o upadek dyktatury i budowę demokratycznego państwa, są albo martwi, albo na emigracji, albo zradykalizowali się, próbując przetrwać w wojnie wszystkich ze wszystkimi, jaką stał się konflikt w Syrii.
Polityczna reprezentacja syryjskiej opozycji zawiodła pokładane w niej nadzieje. Nie była w stanie zbudować sprawnych struktur podziemnych w kraju ani pozyskać faktycznego wsparcia powstania przez rządy mocarstw. Nie może to dziwić, bowiem przed 2011 rokiem w Syrii nie funkcjonowały struktury opozycyjne, a elity kraju powszechnie wierzyły w możliwość jego odgórnej, zaprowadzonej przez reżim reformy. Wybuch "Arabskiej Wiosny" sprawił, że tysiące młodych Syryjczyków postanowiło zaprotestować przeciwko dyktaturze pokojowymi metodami. Niestety, brutalność reżimu z jednej strony i brak struktur opozycyjnych z drugiej, doprowadziły do sytuacji, w której konflikt przerodził się w wojnę domową reżimu z ekstremistami islamskimi.
Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że strategia emigracyjnych opozycjonistów oparta była na podtrzymywaniu złudzeń politycznego znaczenia. Była ona współtworzona przez rządy państw aspirujących do roli mocarstw regionalnych: Turcji, Arabii Saudyjskiej i Kataru, żywotnie zainteresowanych zmianą reżimu w Damaszku. Zarówno opozycjoniści, jak i wspierajcie ich rządy oczekiwali, że to sprowadzenie zewnętrznej interwencji będzie stanowić czynnik, który spopularyzuje ich organizację polityczną w społeczeństwie. Odsunięcie od władzy Baszara Asada w skutek interwencji z zewnątrz, podobnie jak w przypadku libijskim miało uprawomocnić roszczenia Koalicji do reprezentowania narodu syryjskiego. Wtedy dopiero, w sytuacji zapełniania próżni władzy w Damaszku zakładano budowę struktur politycznych w terenie.
Nasuwa się pytanie: jakie wnioski możemy wyciągnąć z doświadczenia syryjskiej opozycji?
Dla bieżącej polityki istotne jest, że doświadczenie to pokazuje zmieniającą się równowagę sił na Bliskim Wschodzie. Osłabiona globalna pozycja USA, Europy i Rosji oraz ich zmniejszone zaangażowanie w tym regionie sprawiają, że pojawia się przestrzeń do gry interesów potęg regionalnych, przede wszystkim wspomnianych państw sunnickich przeciwko szyickiemu Iranowi wspieranemu przez Irak i Syrię. Gracze regionalni jednak nie są jeszcze na tyle potężni, by rozstrzygać konflikty własnymi siłami. Zamiast tego, przez zabiegi dyplomatyczne i tworzenie faktów medialnych dążą do wpłynięcia na zewnętrzne potęgi, by te przez interwencję militarną przyczyniły się do realizacji ich regionalnych interesów. Oddziaływanie państw regionu na mocarstwa jest możliwe dzięki sprawnemu lobbingowi oraz instrumentom ekonomicznym. Takimi są wielomiliardowe zakupy broni (rosyjskiej przez Iran, amerykańskiej przez Katar i Arabię Saudyjską) czy potężne inwestycje na rynku kapitałowym i nieruchomości (w szczególności realizowane przez fundusze katarskie i saudyjskie w Londynie i Paryżu). Jest to sytuacja, w której odwróceniu uległ wzorzec relacji charakterystyczny dla stosunków międzynarodowych w tym regionie w drugiej połowie XX wieku. Wtedy to mocarstwa zewnętrzne dążyły do wykorzystania świeżo niepodległych krajów do realizacji swoich interesów. Dziś to kraje regionu dążą do zatrudnienia byłych potęg kolonialnych w toczonym między sobą konflikcie o dominację nad Bliskim Wschodem. Problemem tego konfliktu ostatnio stała się Syria, a największymi przegranymi - syryjscy opozycjoniści, którzy uwierzyli zapewnieniom swoich zagranicznych patronów.
W szerszej perspektywie, patrząc z pozycji kraju, gdzie ciągle żywe są spory o ocenę decyzji powstańczych sprzed lat, prócz wielkiej sympatii do syryjskich opozycjonistów nasuwa się refleksja o tym, jak mało znaczącym graczem w polityce międzynarodowej są ruchy opozycyjne. Zarówno w Europie XIX i XX wieku, jak i dziś na Bliskim Wschodzie wykorzystywane są one instrumentalnie przez mocarstwa i kraje aspirujące do tej roli, stanowiąc przedmiot raczej niż podmiot polityki międzynarodowej.