Wczorajsze ogłoszenie w Rijadzie powstania islamskiej koalicji antyterrorystycznej pod przywództwem Arabii Saudyjskiej rozpoczyna się od wersetu koranicznego mówiącego o konieczności współpracy w celu sprawiedliwym i pobożnym i nie współdziałania z grzechem i agresją. Czy zatem oznacza to zwrot królestwa w kierunku zwalczania Państwa Islamskiego?
Choć z perspektywy Zachodu „koalicja antyterrorystyczna” kojarzy się przede wszystkim ze zwalczaniem ugrupowań globalnego dżihadu, to percepcja elit saudyjskich jest nieco odmienna. Ugrupowania takie jak Państwo Islamskie stanowią pewne zagrożenie dla bezpieczeństwa królestwa i innych państw regionu, przez fakt, że uznają ich rządy za odstępstwo od wiary.
Powołanie koalicji antyterrorystycznej odczytywać należy przede wszystkim w kontekście gry o strefy wpływów toczącej się na Bliskim Wschodzie pomiędzy Iranem i jego sojusznikami: Irakiem i rządem syryjskim z jednej strony, a Arabią Saudyjską wspieraną przez pozostałe kraje arabskie i Turcję - z drugiej.
Bliskowschodnia Zimna Wojna ma istotny komponent religijny, dzięki któremu geopolityczna ze swej istoty rywalizacja, przedstawiana jest jako walka krajów szyickich z sunnickimi. Najistotniejszym przejawem bliskowschodniej gry o wpływy są dwa konflikty domowe: w Syrii i Jemenie, które dla rywalizujących mocarstw regionalnych stały się terenem „wojen zastępczych”.
W Syrii Arabia Saudyjska wspiera rebeliantów walczących z rządem popieranym przez Iran, podczas gdy w Jemenie to Iran wspiera powstańców walczących z rządem popieranym przez Arabię Saudyjską.
Konflikty w Jemenie i Syrii, choć mają podobne znaczenie geopolityczne, różnią się pod kilkoma względami. Po pierwsze, różni je intensywność: liczba ofiar wojny jemeńskiej to ok. 5,5 tys. osób, podczas gdy w Syrii zginęło już ok. 300 tys. ludzi. Po drugie, różni się też zaangażowanie Arabii Saudyjskiej i Iranu w każdy z tych konfliktów: o ile wojska saudyjskie bezpośrednio operują na terenie Jemenu i ponoszą tam straty bojowe, to w Syrii zaangażowanie królestwa ogranicza się do wsparcia materialnego i logistycznego oddziałów rebelianckich. Istnieją także podejrzenia, że prywatne podmioty działające z terenu Arabii Saudyjskiej wspierają też Państwo Islamskie, choć jest to sprzeczne z oficjalną polityką królestwa. Natomiast zaangażowanie Iranu w obydwie te wojny jest odbiciem lustrzanym zaangażowania saudyjskiego: w Syrii Iran utrzymuje własne siły zbrojne, podczas gdy w Jemenie ogranicza się do materialnego i dyplomatycznego wspierania szyickiej rebelii Houthich. Asymetryczne i kosztowne zaangażowanie w dwie wojny domowe sprawia, że z perspektywy Rijadu (a także Teheranu) toczące się konflikty wpisują się w regionalną rywalizację, która stanowi pierwszoplanowy dylemat bezpieczeństwa dla obydwu reżimów.
To regionalna Zimna Wojna, która bywa też przedstawiana jako kolejna odsłona odwiecznej wrogości sunnicko-szyickiej. Choć aktualnie „gorące” konflikty toczą się na dwóch frontach tej Zimnej Wojny, to obydwaj adwersarze mają możliwość przeniesienia rywalizacji także na kolejne kraje, w których aktualnie walka toczy się bez użycia siły: na Liban, Irak i Bahrajn.
Rzut oka na wielką grę toczącą się o Bliski Wschód umożliwia umieszczenie deklaracji o powstaniu islamskiej koalicji antyterrorystycznej w odpowiedniej perspektywie. Powołanie koalicji wpisuje się w ofensywę dyplomatyczną Arabii Saudyjskiej, której innymi działaniami były rozmowy zjednoczeniowe syryjskiej opozycji w Rijadzie i uczestnictwo w rozmowach pokojowych dotyczących Jemenu w Szwajcarii. Utworzenie islamskiej koalicji antyterrorystycznej ma służyć przede wszystkim umocnieniu pozycji Arabii Saudyjskiej i wykazaniu, że jest ona faktycznym przywódcą potężnego bloku 34 sunnickich państw. W tym sensie, dokument odczytywać można jako sygnał mocarstwowej pozycji Arabii Saudyjskiej wysyłany pod adresem Teheranu, a zapewne także i Moskwy.
Z powodów oczywistych, w koalicji tej nie ma ani Iranu, ani jego sojuszników: Iraku i reżimu syryjskiego. Do koalicji nie dołączył też Afganistan, prawdopodobnie obawiając się zajęcia zbyt pro-saudyjskiego stanowiska w obliczu irańskich wpływów w Kabulu. Podobnie wstrzemięźliwe stanowisko zajęło też największe państwo muzułmańskie – Indonezja, poprzestając na wysłaniu wyrazów poparcia dla celów działania koalicji.
Dokument założycielski nowej koalicji, powołując się na werset koraniczny mówiący o konieczności współpracy w celu sprawiedliwym i pobożnym i nie współdziałania z grzechem i agresją, stanowi, że utworzenie koalicji jest wypełnieniem „obowiązku obrony muzułmańskiej wspólnoty od zła wszystkich terrorystycznych grup i organizacji, jakiegokolwiek wyznania i nazwy, które sieją zniszczenie i zepsucie na Ziemi i terroryzują niewinnych”. To szeroka definicja terroryzmu, w której, jak wyjaśnił saudyjski minister obrony, książę Mohammed bin Salman, mieści się nie tylko Państwo Islamskie, ale także każde inne zagrożenie terrorystyczne dla państw - sygnatariuszy.
Saudyjska rodzina panująca ma świadomość, że od czasu zamachów w Paryżu, likwidacja Państwa Islamskiego stała się istotnym priorytetem jej zachodnich sojuszników. Dlatego istnieje szansa, że podpisany dokument będzie stanowił punkt wyjścia do podjęcia działań zmierzających do osłabienia PI poprzez zwiększone wsparcie dla pozostałych grup zbrojnych w Syrii, których członkowie zawarli sojusz w Rijadzie przed zaledwie sześcioma dniami. Jednak pamiętać należy, że o ile walka z Państwem Islamskim jest istotna z perspektywy Zachodu, to z punktu widzenia Rijadu, zasadniczym rywalem jest Iran, a powołana dziś koalicja ma za zadanie przede wszystkim izolację geopolitycznego rywala Arabii Saudyjskiej.