Arabia Saudyjska realizuje ostatnimi dniami ofensywę dyplomatyczną. Po wczorajszym ogłoszeniu w Rijadzie powstania islamskiej koalicji antyterrorystycznej, dziś minister obrony wspomniał o możliwości wysłania sił specjalnych do walki z Państwem Islamskim. Co oznaczają dla regionu ostatnie posunięcia naftowego królestwa?
Dokument założycielski nowej, islamskiej koalicji antyterrorystycznej, zaczyna się od wersetu koranicznego mówiącego o konieczności współpracy w dążeniu do celu sprawiedliwego i pobożnego. Dalej przeczytać można, że utworzenie sojuszu stanowi wypełnienie "obowiązku obrony muzułmańskiej wspólnoty przed złem, którego źródłem są wszystkie grupy i organizacje terrorystyczne, jakiegokolwiek wyznania i nazwy, które sieją zniszczenie i zepsucie na Ziemi oraz terroryzują niewinnych". Pod pojęciem terroryzmu, jak wyjaśnił saudyjski minister obrony, książę Mohammed bin Salman, mieści się nie tylko Państwo Islamskie, ale także każde inne zagrożenie dla państw-sygnatariuszy. Takie pojemne sformułowanie każe zastanawiać się nad realnym celem dyplomatycznych posunięć królestwa. Rzut oka na wielką grę toczącą się o Bliski Wschód umożliwia umieszczenie tych działań w odpowiedniej perspektywie.
Choć z punktu widzenia Zachodu "koalicja antyterrorystyczna" kojarzy się przede wszystkim ze zwalczaniem ugrupowań globalnego dżihadu, to ocena sytuacji przez elity saudyjskie jest nieco odmienna. Ugrupowania takie jak Państwo Islamskie stanowią pewne zagrożenie dla bezpieczeństwa królestwa, przede wszystkim przez fakt, że uznają jego przywódców za odstępców od wiary. Jednak pierwszoplanowym dylematem bezpieczeństwa dla Rijadu jest regionalna Zimna Wojna: gra o strefy wpływów na Bliskim Wschodzie, tocząca się pomiędzy Iranem oraz jego sojusznikami: Irakiem i rządem syryjskim z jednej strony, a Arabią Saudyjską wspieraną przez pozostałe kraje arabskie i Turcję - z drugiej. Saudyjsko-irańska rywalizacja ma istotny komponent religijny, dzięki któremu geopolityczna ze swej istoty rozgrywka, przedstawiana jest jako odwieczna walka sunnitów z szyitami. Jest to jednak przede wszystkim rywalizacja o przyszły kształt Bliskiego Wschodu, i to ona determinuje percepcję zagrożeń w Rijadzie i dyktuje kolejne ruchy dyplomatyczne i militarne.
Najistotniejszym przejawem bliskowschodniej Zimnej Wojny są dwa konflikty domowe: w Syrii i Jemenie, które dla rywalizujących mocarstw regionalnych stały się terenem "wojen zastępczych". W Syrii Arabia Saudyjska wspiera rebeliantów, walczących z rządem popieranym przez Iran, podczas gdy w Jemenie to Iran wspiera powstańców walczących z rządem popieranym przez Arabię Saudyjską. I choć aktualnie wojny zastępcze toczą się tylko na dwóch frontach rywalizacji, to obydwaj adwersarze mają możliwość przeniesienia działań także na kolejne kraje, takie jak Liban, Irak i Bahrajn, w których aktualnie walka toczy się środkami politycznymi.
Z perspektywy militarnej konflikty w Jemenie i Syrii różnią się pod kilkoma względami. Po pierwsze, różni je intensywność: liczba ofiar wojny jemeńskiej to ok. 5,5 tys. osób, podczas gdy w Syrii zginęło już ok. 300 tys. ludzi. Po drugie, różne jest też zaangażowanie Arabii Saudyjskiej i Iranu w każdym z konfliktów: o ile na terenie Jemenu wojska saudyjskie operują bezpośrednio, ponosząc straty bojowe, to w Syrii zaangażowanie królestwa ogranicza się jak dotąd do wsparcia materialnego i logistycznego oddziałów rebelianckich. Natomiast zaangażowanie militarne Iranu w obydwie te wojny jest odbiciem lustrzanym zaangażowania saudyjskiego: w Syrii to Iran utrzymuje własne siły zbrojne, podczas gdy w Jemenie ogranicza się do materialnego i dyplomatycznego wspierania szyickiej rebelii Houthich. Ostatnie wydarzenia mogą zmienić tę równowagę. Wraz z wejściem w życie w dniu dzisiejszym porozumienia o zawieszeniu broni w Jemenie, Saudowie uzyskują możliwość przeniesienia ciężaru zmagań do Syrii i większego militarnego tam zaangażowania. Zarazem, wygaszenie konfliktu w Jemenie nie przynosi podobnych korzyści Iranowi, który z przyczyn logistycznych i politycznych nie może przerzucić swoich jemeńskich sojuszników na front syryjski. Z perspektywy strategicznej, ruch saudyjski może okazać się przykładem klasycznego manewru po liniach wewnętrznych, w celu koncentracji sił i uderzenia w przeciwnika w określonym punkcie.
Rozpatrując sytuację z punktu widzenia dyplomacji, powołanie koalicji i deklaracje wysłania sił specjalnych wpisują się w ofensywę saudyjskiej polityki zagranicznej, której innymi przejawami było zainicjowanie rozmów zjednoczeniowych syryjskiej opozycji w Rijadzie oraz uczestnictwo w rozmowach pokojowych dotyczących Jemenu w Szwajcarii. Utworzenie islamskiej koalicji antyterrorystycznej służyć ma przede wszystkim umocnieniu pozycji Arabii Saudyjskiej i wykazaniu, że jest ona faktycznym przywódcą potężnego bloku 34 sunnickich państw. W tym sensie, dokument odczytywać można jako sygnał mocarstwowej pozycji Arabii Saudyjskiej wysyłany pod adresem Teheranu, a zapewne także i wspierającej go Moskwy. Dyplomatycznym celem powołania koalicji jest przede wszystkim izolacja geopolitycznego rywala Arabii Saudyjskiej. Dlatego nie dziwi, że do aliansu nie został zaproszony ani Iran ani jego sojusznicy: Irak i reżim syryjski. Na marginesie odnotować można też, że do koalicji nie dołączył Afganistan, prawdopodobnie obawiając się zajęcia zbyt pro-saudyjskiego stanowiska w obliczu irańskich wpływów w Kabulu. Wstrzemięźliwe stanowisko zajęło także największe państwo muzułmańskie - Indonezja, poprzestając na wysłaniu wyrazów poparcia dla celów działania koalicji.
Saudyjska rodzina panująca ma świadomość, że od czasu zamachów w Paryżu, likwidacja Państwa Islamskiego stała się istotnym priorytetem jej zachodnich sojuszników. Dlatego istnieje szansa, że podpisany dokument będzie stanowił punkt wyjścia do podjęcia działań zmierzających do osłabienia PI poprzez zwiększone wsparcie dla pozostałych grup zbrojnych w Syrii oraz udział kontyngentu sił specjalnych w walkach. Należy jednak pamiętać, że z punktu widzenia Rijadu, zasadniczym celem pozostaje ograniczenie regionalnych wpływów Iranu.