Stolica Tajlandii to przede wszystkim różne poziomy. Dla buddystów odłamu Hinajany niebo ma sześć poziomów. W Bangkoku jest ich zdecydowanie więcej. Betonowe estakady, przeplecione z napowietrznymi kolejkami zaglądają w okna wieżowcom, u podnóża których rozciągają się drewniane domostwa na palach. W będącej ostoją spokoju dzielnicy rządowej rozgrywane są natomiast kolejne akty gry politycznej, która może okazać się grą o tron.
W rozłożonej nad szerokim nurtem rzeki Chao Praya stolicy Tajlandii wojskowy zamach stanu, który miał miejsce w maju, przyniósł zakończenie protestów ulicznych i małą stabilizację. Rządząca obecnie junta wojskowa nie zamierza szybko oddawać władzy. Jak przed kilkoma dniami tłumaczył mi dobrotliwy i nieśmiały pułkownik T. – ludzie są tutaj jeszcze nie gotowi na demokrację – podejmują złe wybory, omamieni przez populistycznych i skorumpowanych polityków. Armia zaprowadzi porządek, zamknie w więzieniach polityków i przywróci narodowi poczucie tożsamości i godności, rozmyte przez zalew globalizacji. Mówiąc to, sprawiał wrażenie, że wierzy w swoje słowa. Pułkownik rozpoczął właśnie studia doktoranckie na kierunku nauk politycznych, więc nie chciałem uprzedzać faktów i przekonywać go, że historia polityczna nie daje podstaw do tego rodzaju optymizmu: w XX wieku rządy wojskowych okazywał się najmniej stabilne spośród wszystkich rodzajów rządów niedemokratycznych a niemal żaden, nawet wyjątkowo skuteczny rząd autorytarny nie był sobie w stanie poradzić z korupcją. Póki co, pułkownik T. prezentuje coś więcej niż oficjalną linię propagandy; wydaje się wierzyć, że wojskowi wprowadzą kraj z powrotem na drogę ku dobrobytowi.
Przez ostatnie dziesięciolecia tajska polityka toczyła się w trójkącie trzech biegunów władzy: króla, demokratycznie wybieranego rządu oraz armii. Był to układ raczej niestabilny, czego dowodem stały się dwa zamachy stanu, do których doszło w ostatniej dekadzie. W ostatnich latach polityka przypominała grę karcianą pomiędzy królem, damą (byłą premier Yingluck Shinawatrą) i waletem – wojskowymi. Po zamachu stanu układ ten znalazł się w nierównowadze, w związku z delegalizacją partii politycznych oraz postępującą niepewnością co do stanu zdrowia osiemdziesięciosiedmioletniego króla. Czynniki te sprzyjają wojskowym, których dowódca - generał Prayuth Chan-Ocha - zmieniwszy mundur na garnitur, objął stanowisko premiera. W latach poprzednich, to słowo monarchy, darzonego tu boskim kultem jako wcielenie boga Ramy, stanowiło główny hamulec dla poczynań armii. Dziś jednak król milczy, a wojskowy walet wydaje się być najmocniejszą kartą w talii.
Sam Bangkok bardzo szybko po zamachu wrócił do swojego codziennego rytmu, wyznaczanego przez legendarnie długie korki, kursy kolejek nadziemnych dowożących robotników do fabryk i urzędników do biur oraz przez przypływy i odpływy milionowych rzesz turystów. Wszystkie te cechy tajskiej metropolii: masowa motoryzacja, nowoczesna komunikacja i boom turystyczny są obliczami ultraszybkiej modernizacji w zglobalizowanym świecie, której skutków dla tajskiego ducha obawiają się konserwatyści w rodzaju pułkownika T.
Żyjący intensywnym pulsem Bangkok zdaje się nie zważać na grę toczoną na szczytach władzy. Gra ta jednak niezmiennie wpływała na kształt stolicy od czasu jej założenia ponad dwieście lat temu przez prapradziada obecnego monarchy, króla Ramę Pierwszego (który - co ciekawe - nim zasiadł na tronie sam był generałem). Dzisiejszy Bangkok kształt swój zawdzięcza okresom przypływu woli politycznej, gdy władcy realizowali wielkie projekty infrastrukturalne, i następujących po nich odpływach, zostawiających miejsce dla nieskrępowanej przedsiębiorczości i anarchii budowlanej Tajów. Dzisiaj, przybywającemu tu cudzoziemcowi, miasto prezentuje się jako chaotyczna dziesięciomilionowa metropolia, pozbawiona centrum i poprzecinana wielopoziomowymi arteriami, na których od świtu do późnej nocy tłoczą się niekończące sznury produkowanych tu japońskich samochodów. Dokładnie rzecz ujmując: pięć i pół miliona samochodów zarejestrowanych w stolicy i dalsze setki tysięcy pojazdów przywożących tu mieszkańców prowincji. Wyrastające w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach wieżowce sąsiadują ze slumsami, te z kolei ustępują miejsca centrom handlowym, a na przedmieściach - manufakturom i fabrykom. Przybysz z zagranicy, zwany tu farang, zmęczony intensywnością bangkockiej rzeczywistości, może zaznać wytchnienia w starym pałacu królewskim. W jego murach kakofonia form i kolorów zostaje uporządkowana w harmonijnych kaskadach pagodowych dachów i buddyjskich czedi. W sali tronowej znajduje się dziewięciopiętrowy biały, jedwabny parasol, od niepamiętnych czasów stanowiący najważniejsze spośród regaliów, a zarazem symbol królestwa. Dziewięć poziomów parasola odczytywane jest dziś przez niektórych Tajów jako niepokojące memento. Wszakże obecnie panujący monarcha jest dziewiątym z kolei władcą dynastii Czakri.