Ostatnie dni przyniosły sekwencję niejednoznacznych komunikatów związanych z wysyłaniem polskiego wojska do działań przeciw Państwu Islamskiemu. Sprawa jest poważna, dotyczy bowiem udziału polskich żołnierzy w wojnie, a sprzeczne sygnały są zapewne wynikiem gorących sporów w kręgach władzy. W debacie publicznej, którą sprawa ta wywołała pojawia się wiele uproszczeń w rodzaju: "F16 na wojnę z ISIS w zmian za bazy NATO" lub "gdy my idziemy na wojnę z IS, to pójdzie na wojnę z nami". Poniżej przedstawiam po trzy argumenty "za" i "przeciw" wysyłaniu polskiego lotnictwa na Bliski Wschód które, mam nadzieję, pomogą czytelnikom wyrobić sobie własne zdanie w tej sprawie.
Trzy powody, dla których powinniśmy wysłać F-16 przeciwko IS
Pierwszy argument ma charakter polityczny i dotyczy najbliższego otoczenia politycznego Polski, jakim jest Unia Europejska. Za wysłaniem kontyngentu sił powietrznych do walki z ISIS przemawia kwestia prowadzenia aktywnej polityki na forum UE i dążenie do kształtowania jej otoczenia bezpieczeństwa. Polska narracja wobec zasadniczego kryzysu, przed jakim stanęła Unia - kryzysu migracyjnego - konsekwentnie podkreśla tezę, że przyjmowanie rzeszy uchodźców z Bliskiego Wschodu jest niekorzystne, a właściwa polityka powinna dążyć do rozwiązania problemu uchodźców u jego źródeł, czyli na Bliskim Wschodzie. Cechą polityki jest jednak to, że każda, nawet słuszna opinia, w pewnym momencie musi zostać poparta działaniem. W przypadku problemów Bliskiego Wschodu działania możemy realizować na dwóch polach: pomocy humanitarnej i rozwojowej (tu jednak polski wkład jest niski, nawet na tle innych krajów Grupy Wyszehradzkiej) lub udziału w działaniach militarnych, realizowanych przez państwa UE w regionie. Innymi słowy, wysłanie kontyngentu wojskowego do operacji przeciwko ISIS ma sprawić, że polska narracja w kwestii uchodźców stanie się wiarygodna. W szerszym planie, udział w operacji sojuszniczej nad Syrią i Irakiem dowieść ma zrozumienia i zaakceptowania zasady, że Unia jest gotowa wpływać na swoje peryferie. Jest to konieczne, jeżeli nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której niekontrolowane procesy toczące się na pograniczu UE wpływają na nią samą. Jak wskazują ostatnie wypadki, wpływ ten może być destrukcyjny.
Drugi argument za wysłaniem polskich myśliwców nad Syrię i Irak związany jest z wiarygodnością wobec sojuszników z NATO. Jest on najczęściej podnoszony w dyskusji na temat polskiego udziału w operacji przeciw ISIS i często bywa sprowadzany do uproszczonego równania: udział Polski w walce z ISIS w zamian za bazy wojsk NATO w Polsce. Przeciwnicy wysyłania polskich wojsk wskazują na dysproporcję polskiego wkładu w operację przeciw ISIS (cztery samoloty) do polskich oczekiwań (bazy wojskowe). Podkreślić trzeba, że operacja przeciwko ISIS nie jest realizowana przez Pakt Północnoatlantycki, choć biorą w niej udział główne państwa Sojuszu. W praktyce działają tam jednak zgodnie z NATO-wską doktryną "smart defence", której elementem jest specjalizacja i uwspólnianie kluczowych zdolności militarnych na potrzeby sojuszników. W sytuacji, gdy pojawia się zapotrzebowanie na jakąś określoną zdolność militarną, państwa zaangażowane w daną operację zwracają się do sojuszników z prośbą o wydzielenie konkretnych środków w danym, ściśle określonym obszarze. Tak stało się w 2012 roku, gdy na prośbę Turcji, na terenie tego kraju rozmieszczono amerykańskie, niemieckie i holenderskie baterie Patriot. Wiele wskazuje na to, że zdolnościami szczególnie potrzebnymi aktualnie w walce z ISIS jest rozpoznanie powietrzne. Polska posiada w tym zakresie znaczne możliwości, nawet na tle wielu krajów NATO, dzięki nowoczesnym zasobnikom DB 110, wykorzystywanym przez polskie F16. Dlatego mówiąc o udziale polskich samolotów, miejmy świadomość, że dysponują one rzadkimi, potrzebnymi aktualnie zdolnościami w zakresie rozpoznania. Ich udział w operacji należy rozpatrywać w kategoriach reagowania na aktualnie pojawiające się w ramach sojuszu potrzeby. Polska, sama oczekując od sojuszników wydzielania określonych zdolności militarnych (np. w zakresie rozpoznania satelitarnego, transportu strategicznego czy obrony przeciwrakietowej), dla uzupełnienia krajowego systemu obrony (np. w trakcie imprez masowych czy wzrostu napięcia międzynarodowego), winna też dzielić się swoimi potencjałem na potrzeby sojuszników.
Trzeci argument ma charakter nie polityczny, a wojskowy i odnosi się do korzyści szkoleniowych i informacyjnych płynących z prowadzenia operacji militarnych (choć niekoniecznie bojowych) w warunkach konfliktu. Oficerowie Sił Powietrznych, w odróżnieniu od swoich kolegów z Wojsk Lądowych, nie brali jeszcze udziału w sojuszniczej operacji prowadzonej w warunkach konfliktu. W odniesieniu do lądowego komponentu polskiej armii, udział w misjach zagranicznych przyczynił się do znacznej poprawy jej zdolności bojowej dzięki zdobyciu doświadczeń na polu walki, niemożliwych do uzyskania w normalnym procesie szkolenia. Podobny efekt może zostać osiągnięty w wyniku przeprowadzenia operacji nad Syrią i Irakiem. Ponieważ lotnictwo jest bronią najsilniej nasyconą nowoczesną techniką, operacja w tym regionie otwiera także możliwości zebrania dodatkowych doświadczeń i informacji płynących z obserwacji innych, nie-sojuszniczych, systemów bojowych działających w strefie konfliktu. Takie kwestie jak np. częstotliwości i reżim pracy radarów śledzenia i naprowadzania systemów przeciwlotniczych działających w trybie bojowym, czy procedury operacyjne myśliwców naszego wschodniego sąsiada, to tylko przykłady informacji, których pozyskanie w warunkach pokoju jest bardzo trudne, a które mają bardzo konkretne znaczenie dla zdolności obronnych kraju.
Oraz trzy argumenty za pozostawieniem samolotów w bazach
Najważniejszym powodem, dla którego powinno się unikać wysyłania F16 do misji przeciwko ISIS jest ryzyko geopolityczne związane z możliwością wystąpienia incydentu międzynarodowego z ich udziałem. Warto uzmysłowić sobie, że sytuacja międzynarodowa na wojnie w Syrii jest wyjątkowo skomplikowana - toczy się tam dzisiaj właściwie pięć równoległych wojen (o czym pisałem tutaj), a międzynarodowa koalicja pod przywództwem USA walczy w zaledwie w jednej z nich - tej z Państwem Islamskim, starając się jednocześnie dystansować od pozostałych czterech. Polskie samoloty, dołączając do sojuszniczej operacji, znajdą się w bardzo trudnym środowisku operacyjnym, w którym wiele podmiotów nie ma statusu ani wroga, ani sojusznika. Samoloty sojuszu anty-ISIS pod dowództwem USA operują w przestrzeni powietrznej Syrii, której rząd zaledwie toleruje ich obecność. Ponadto, ryzyko incydentu powietrznego zwiększane jest przez silną obecność rosyjskiego lotnictwa, nie koordynującego w zasadzie swoich operacji z działaniami pozostałych państw. Szczególnie duże ryzyka wiążą się z ewentualną dyslokacją polskich samolotów w Turcji i operacjami nad Syrią zachodnią, a więc w przestrzeni powietrznej w której operują rosyjskie i siły powietrzne i która znajduje się w zasięgu rosyjskich baterii obrony przeciwlotniczej rozmieszczonych na wybrzeżu Syrii. Ewentualny incydent powietrzny, mogący mieć postać bądź to kolizji, bądź wymiany ognia, a w najgorszym przypadku zestrzelenia któregoś z samolotów (polskiego albo rosyjskiego) mógłby mieć bardzo poważne konsekwencje nie tylko dla obronności kraju ale także dla, i tak już niełatwych, relacji polsko-rosyjskich. Dodać należy, że ewentualne operacje rozpoznawczych (co nie znaczy że nieuzbrojonych) F16 nad wschodnią Syrią i Irakiem byłby obarczone znacznie mniejszym ryzykiem incydentu międzynarodowego.
Drugi z argumentów przemawiających przeciwko udziałowi polskich sił zbrojnych w operacji przeciwko Państwu Islamskiemu łączy się z kwestią terroryzmu. Ta sprawa wydaje się być szczególnie niepokojąca dla opinii publicznej, obawiającej się, że polskie zaangażowanie automatycznie przełoży się na zwiększenie zagrożenia terrorystycznego w Polsce. Tego rzecz jasna nie można wykluczyć, choć należy pamiętać, że w materiałach propagandowych ISIS Polska wskazywana była już kilka miesięcy temu jako kraj wrogi, znajdując się na liście około sześćdziesięciu państw postrzeganych jako sojusznicy USA i wrogowie samozwańczego kalifatu. Trudno z tego względu przesądzić, czy zaangażowanie kontyngentu Sił Powietrznych faktycznie zmieni postrzeganie naszego kraju w oczach dżihadystów. Należy pamiętać, że lista potencjalnych celów na Zachodzie jest bardzo długa, a na wybór potencjalnego miejsca ataku terrorystycznego wpływa z jednej strony atrakcyjność medialna celu, a z drugiej łatwość konspiracji. W obydwu tych kategoriach, Polska, ze swoim peryferyjnym położeniem w UE i brakiem licznej populacji muzułmańskiej, zajmuje odległe miejsce. Jednak nawet biorąc pod uwagę powyższe, argument dotyczący terroryzmu zachowuje pewien stopień wiarygodności, do natury terroryzmu należy bowiem nieprzewidywalność.
Trzecia wreszcie kwestia, przemawiająca przeciw wysyłaniu polskich myśliwców na Bliski Wschód, dotyczy samej natury demokracji. Spodziewać się należy, że poparcie społeczne dla takiej decyzji będzie niskie - w przypadku naszych misji w Iraku i Afganistanie oscylowało ono w granicach 15-20 proc. W demokracjach zazwyczaj nie wygrywa się wyborów wysyłając żołnierzy na odległe wojny. Politycy opozycji w takich sytuacjach, niezależnie czy w Polsce, w Holandii czy w USA sięgają do podobnej narracji mówiącej o zaletach izolacjonizmu i trzymania się z dala od "nie naszych wojen i awantur". Taka argumentacja, choć przewidywalna, ma znaczną siłę oddziaływania, co pozwala sądzić, że ewentualna decyzja rządu o wysłaniu polskich F16 nad Syrię i Irak byłaby decyzją niepopularną.
Powyższe argumenty nie mają za zadanie jednoznacznie przesądzić, jaka decyzja powinna zostać podjęta. W tak ważkiej kwestii, jak wysłanie wojsk, debata demokratycznego społeczeństwa jest konieczna, a racje powinny być dobrze wyważone. Dobrą decyzją będzie decyzja podjęte świadomie i po uważnej dyskusji. Wszak cechą demokracji jest namysł wolnych obywateli nad istotnymi problemami wspólnoty politycznej.