Trzeba zrobić ostatni krok w negocjacjach z Komisją Europejską w sprawie wycofania art. 7, chociaż on kosztuje najwięcej. Ten krok powinna zrobić Warszawa. Jak ustaliłam, ze strony Komisji Europejskiej "sprawa jest praktycznie dogadana". "W kolegium komisarzy jest pełne poparcie dla Timmermansa. Problemy wewnętrzne w związku z szykowanym kompromisem zostały uspokojone" - usłyszałam od urzędnika KE, który obserwuje negocjacje z Polską.
Obie strony są przekonane, że do kompromisu w końcu dojdzie i że znajdujemy się obecnie w ostatniej fazie negocjacji. To już końcówka negocjacji - słyszę w Warszawie. To "endgame" - przyznaje mój rozmówca w KE.
Z pewnością nie wszyscy będą zadowoleni. Na przykład Guy Verhofstadt już zawyrokował, że wprowadzone przez Polskę zmiany są "kosmetyczne" i stawia kłopotliwe pytania o Trybunał Konstytucyjny, o którym Komisja Europejska w negocjacjach nawet nie wspomina
Wciąż istnieje ryzyko, że mogą nastąpić jakieś nieprzewidywalne sytuacje, potencjalnie zagrażające porozumieniu. Atmosfera jest napięta. Obie strony wysyłają maile (coraz bardziej szczegółowe), odwoływane są spotkania na wysokim szczeblu po to, żeby zaraz ustalać kolejne. Niektórzy moi rozmówcy uważają, że nie obejdzie się bez końcowej rozmowy "na najwyższym szczeblu".
Tym bardziej, że czas nagli. Horyzont 14 maja (Rada UE, o której wspominał Timmermans, na której ma poinformować kraje członkowskie UE co dalej z procedurą art. 7 wobec Polski) coraz bardziej się przybliża. Wcześniej, porozumienie musi zostać zaakceptowane przez kolegium komisarzy. Timmermans będzie musiał przedstawić propozycję wycofania/zawieszenia/wygaszenia procedury art. 7 unijnym komisarzom. Kolegium zbiera się tylko raz w tygodniu, we środę. Ostatnie posiedzenie kolegium przed 14 maja, podczas którego Komisja mogłaby zatwierdzić decyzję o wstrzymaniu artykułu 7, wypada 2 maja, ale wówczas kolegium zamierza zajmować się projektem nowego budżetu UE na lata 2021-2027. Natomiast 9 maja wypada w UE święto (Dzień Europy).
Nie byłoby dobrze, gdyby rozmowy się przeciągały. Łatwo stracić "momentum". W związku z nałożeniem się negocjacji w sprawie przyszłego budżetu UE na te, w sprawie praworządności mogą pojawić się dodatkowe naciski, a decyzje mogą być różnie interpretowane.
Dla Polski zakończenie konfliktu oznacza, że zacznie rozmawiać o nowym, unijnym budżecie i o przyszłości UE z zupełnie innej pozycji. Trudno będzie wówczas Warszawę wytykać palcem. W KE jest też duża świadomość, że Polska chce zakończyć ten spór i wejść na zupełnie inne tory - przyznaje mój rozmówca w KE. Ze strony KE cały czas jest chęć porozumienia, ale cały czas jest również oczekiwanie, że Polska zrobi jakiś znaczący krok. Jest też świadomość, że jest to dla Polski krok trudny.
W Warszawie toczy się wewnętrzna debata dotycząca zakresu kolejnych ustępstw, zwłaszcza - wycofania skargi nadzwyczajnej, flagowego projektu Prezydenta RP. Dla KE sprawa skargi jest jednak symboliczna. Gdy KE decydowała o uruchomieniu art. 7 wobec Polski, to szef gabinetu Junckera Martin Selmayr (obecnie główny architekt szykującego się porozumienia z Polską) dawał właśnie przykład "skargi", wprowadzającej "niepewność prawną". Skarga to jest klucz do "endgame" - powiedział mój rozmówca w KE.