Janusz Wojciechowski musi podjąć radykalne decyzje: zmienić swoich doradców, przyjąć nową strategię i stać się na nowo politykiem. Ponowne przeczytanie dostarczonego przez Komisję Europejską kilkusetstronicowego bryku na temat ostatnich decyzji w sprawie rolnictwa także by się przydało. A polskie władze powinny mu pomóc, bo sprawiał on wrażenie dosyć osamotnionego.
Wojciechowski dostał drugą szansę. Od całkowitego odrzucenia już wczoraj uratował go głos przedstawiciela frakcji EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), do której należy PiS. Nie skończy się więc na pisemnych odpowiedziach na pytania, które dzisiaj przygotują przedstawiciele frakcji PE. Wojciechowski będzie musiał wrócić na salę przesłuchań. Jeżeli jednak niczego nie zmieni - to jego klęska jest bardzo prawdopodobna. Po "poprawkowym" przesłuchaniu głosować będą wszyscy eurodeputowani komisji rolnej w sposób tajny. Nie ma więc co liczyć na polityczne i odgórne dogadywanie się frakcji.
Nie było w PE "zlecania na Polaka". Ani europejscy chadecy ani socjaliści nie zamierzali utrącić polskiego kandydata na komisarza z powodu zatargu o praworządność, czy w związku ze sprawą jego rozliczeń podróży. W kwestii praworządności europosłowie uznali wycofanie Krzysztofa Szczerskiego za wystarczające, a Wojciechowskiego - za mniej ideologicznego.
W sprawie swoich wydatków na podróże Wojciechowski dostał na trzy dni przed przesłuchaniem niezwykły "prezent" w postaci zamknięcia przez OLAF, czyli europejski urząd ds. zwalczania nadużyć finansowych dochodzenia. To przyszła szefowa KE Ursula von der Leyen o to prosiła, a OLAF mógł, ale nie musiał tego zrobić. Mógł przecież zamknąć to dochodzenie kilka tygodni później, co by oznaczało że sprawa ta stałaby się głównym tematem przesłuchania.
Ostatecznie więc pytania zarówno o praworządność (wziął je na siebie przychylny Wojciechowskiemu eurodeputowany PSL, Jarosław Kalinowski) jak i rozliczenia były tylko dwa, co stanowiło całkowity margines przesłuchania, które dotyczyło kwestii merytorycznej - rolnictwa. Wczorajsza porażka Wojciechowskiego była więc na jego własne życzenie. Odpowiadał ogólnikowo, powtarzał się, a niekiedy jego wypowiedzi sobie nawzajem zaprzeczały.
Co poszło nie tak? Odpowiedzi są tylko dwie: albo polski kandydat nie jest takim specem od rolnictwa jakby się wydawało (i jak sam siebie przedstawia), albo zawiodła taktyka, którą ktoś mu podsunął. Jedni uważają, że słabe wystąpienie Wojciechowskiego jest ilustracją jego słabej wiedzy i "nic mu już nie pomoże". Inni są skłonni winić za to doradców, bo "przecież poprzedni komisarz także nie był specjalistą od rolnictwa".
Jedno jest pewne - ci, którzy w otoczeniu Wojciechowskiego wymyślili strategię "konsensualnego kandydata" - powinni odejść. Z minuty na minutę obserwowałam jak Wojciechowski się pogrąża i mimo sygnałów z sali (śmiech, znaczące westchnienia i chrząkania) nie był w stanie zmienić raz przyjętej strategii. Narastało zniecierpliwienie jego pustymi odpowiedziami.
Teraz, Wojciechowski powinien czym prędzej i bez skrupułów znaleźć sobie ekspertów i fachowców, którzy pomogą mu przygotować najpierw odpowiedzi pisemne na pytania frakcji PE, a potem - przesłuchanie. Wojciechowski powinien tam gdzie się da odpowiadać merytorycznie, nie stroniąc jednak od obietnic politycznych. Każdy polityk coś obiecuje, a potem z większym lub mniejszym zaangażowaniem to realizuje. Dlaczego nie mógł gdzieniegdzie skrytykować leżącej obecnie na stole reformy Wspólnej Polityki Rolnej autorstwa jego poprzednika? Trudno zrozumieć. Chyba, że mu to podpowiedział któryś z jej autorów w Komisji Europejskiej.
Zła była także kalkulacja polityczna. Wojciechowski w kilku miejscach mówił wyraźnie "pod Zielonych" uderzając tym samym w podstawy programowe chadeków (Europejska Partia Ludowa), dla których rolnictwo jest bardzo ważne. Skąd pomysł na ten ekologiczny przechył ? Zieloni i tak go nie wsparli, za to niepotrzebnie naraził się chadekom zbyt dużym naciskiem na "dobrostan zwierząt".
Wojciechowski w dodatku tak bardzo wziął sobie do serca, że jako komisarz musi być niezależny od rządu, który go desygnował, że nie dał nawet jasnej odpowiedzi na pytanie, czy wyrówna dopłaty dla rolników z krajów Europy Wschodniej do poziomu tych z Europy Zachodniej. A już tym zrównaniem dopłat - chwalił się na jednym z wieców prezes PiS Jarosław Kaczyński. Kto doradził Wojciechowskiemu tę zaskakującą ostrożność ? Bo przecież jasna zapowiedź końca dyskryminacji naszych rolników (np. od 2027r.) nie byłaby aż tak kontrowersyjna. Tym bardziej, że Ursula von der Leyen podobno nie jest przeciwna zniesieniu tej dyskryminacji.
Nie było także dobrym pomysłem używanie non stop języka angielskiego. Nikt od Wojciechowskiego tego nie wymagał, kandydaci z reguły dzielą swoje wypowiedzi na część po angielsku (np. wstępne oświadczenie) i odpowiedzi na pytania w języku ojczystym. Korzystanie z tłumaczenia nie jest żadnym wstydem, a daje np. trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi. W dodatku żargon europejski w rolnictwie jest dosyć trudny, a subtelności trudniej wyrazić w języku obcym. Już całkowicie niezrozumiałe było dla mnie, dlaczego Wojciechowski nie odpowiadał po polsku na pytania europosłów z Polski. To kwestia szacunku do własnego języka.
Na pomoc Wojciechowskiemu powinny ruszyć polskie władze i eurodeputowani PiS, bo polski kandydat sprawiał wrażenie nieco osamotnionego. Tylko nieliczni eurodeputowani PiS dostrzegają problem. Większość, albo udaje, że wszystko jest wspaniale, albo zrzuca winę na krecią robotę Platformy Obywatelskiej.
Niekiedy jednak trzeba prawdzie spojrzeć w oczy i wyciągnąć wnioski.