Z przytupem i z wielkim entuzjazmem zgromadzonych na warszawskim Torwarze kilku tysięcy swoich zwolenników Robert Biedroń ogłosił przed chwilą powstanie partii pod piękną nazwą Wiosna.
Były prezydent Słupska przedstawił bliżej nieznanych opinii publicznej ekspertów oraz zaprezentował zręby programu, którego główną treścią jest ograniczenie roli Kościoła w polskim życiu publicznym oraz ułatwienie kobietom dostępu do aborcji. Były to jedyne konkrety, jakie zaprezentował, bo trudno uznać za takie deklaracje o chęci zakończenia wojny polsko-polskiej, czyli przełamania duopolu Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej w rodzimej polityce.
Każda nowa partia może liczyć na dobre notowania w pierwszych sondażach po jej powstaniu. Ten efekt trwa jednak dosyć krótko i trzeba wiele wysiłku, aby przekształcić go później w wyborcze sukcesy.
Biedroń potrafi doskonale wykorzystywać swój urok osobisty, ale to zdecydowanie za mało. Bez wyrazistego programu i liderów o znanych nazwiskach nie ma co marzyć o osiągnięciu zamierzonych celów.
Nie umniejszam roli, jaką może odegrać Wiosna w polskiej polityce najbliższych miesięcy, ale chcę przypomnieć los Nowoczesnej, która startowała z podobnym kredytem zaufania, aby roztrwonić go niemal do zera w ciągu niespełna czterech lat. Na samej walce z Kościołem i zabiegach o powszechny dostęp do aborcji nie sposób zbudować w Polsce żadnego solidnego fundamentu politycznego.
Czy Biedroniową Wiosnę czeka owocne lato, czy też szybko przejdzie w ponurą jesień, by zamarznąć w zimie?