W części krajowych mediów (z "Super Expressem" na czele) toczy się od tygodnia poważna dyskusja nad stosownym miejscem pochówku generała Wojciecha Jaruzelskiego oraz innych komunistycznych dygnitarzy. Mam w niej spory udział, chcę więc jeszcze raz powrócić do tej sprawy, zwłaszcza że teraz, po jego zgonie, nabierze ona z pewnością rozmachu i ostrości.
Niedawno obchodziliśmy 44. rocznicę śmierci gen. Władysława Andersa, który został na własne życzenie pochowany wśród swoich żołnierzy na cmentarzu pod Monte Cassino, ponieważ właśnie ta zwycięska bitwa dowodzonego przezeń 2. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie stanowiła ukoronowanie jego wojskowej kariery i z nią jest on powszechnie kojarzony. Zgadzam się więc z opiniami tych osób, które uważają, że najlepszym miejscem wiecznego spoczynku dla sowieckiego namiestnika w Warszawie byłby albo kremlowski mur, albo któryś z licznych cmentarzy czerwonoarmistów w Polsce, najlepiej w stolicy. Zdecydowanej większości Polaków Jaruzelski słusznie kojarzy się bowiem z wiernopoddańczą służbą Moskwie, w interesie której zniewalał swoich rodaków, a nawet kazał do nich strzelać.
Jestem przekonany, że i z historycznego, i z politycznego, i z moralnego punktu widzenia byłyby to najlepsze miejsca dla niego, a także dla jego najbliższych współpracowników z czasów PRL.
Aleja Zasłużonych na Powązkach Wojskowych, o której często wspomina się w tej dyskusji, niechaj będzie przeznaczona wyłącznie dla bohaterów niepodległej Rzeczypospolitej, a nie zdrajców polskiej racji stanu. Dlatego należy z niej godnie, ale jak najszybciej przenieść do rodzinnych grobowców doczesne szczątki pochowanych tam infamisów. Inaczej popadniemy - jak to trafnie określił na łamach "SE" prof. Antoni Dudek - w narodową schizofrenię.