Lech Wałęsa nazwał Władimira Putina mądrym człowiekiem. Nie widzę nic bulwersującego, ani nawet zadziwiającego w tym określeniu. Oczywiście prezydent Federacji Rosyjskiej byłby jeszcze mądrzejszy, gdyby skorzystał z dobrych rad byłego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i spotkał się z nim osobiście, aby ich z uwagą wysłuchać.

Wałęsę zawsze fascynowali silni ludzie, zwłaszcza dyktatorzy rządzący żelazną ręką swoimi podwładnymi. Mimo że wielokrotnie deklarował się jako szczery demokrata, zawsze był i nadal pozostaje zwolennikiem władzy absolutnej. Marząc o obaleniu komunizmu nie myślał więc bynajmniej o realnym wprowadzeniu demokratycznych procedur, ale o sobie jako o otoczonym dworem pochlebców jedynowładcy i kształtował urząd prezydenta wedle wzorca obowiązującego przez wiele lat w sowieckiej Moskwie oraz w zależnych od niej krajach.

Boleśnie przeżywszy w 1995 roku wyborczą porażkę, nabrał przekonania, że gdyby Polacy wybrali go na drugą kadencję, to nasza historia potoczyłaby się całkiem inaczej, co jest również cechą charakterystyczną dla megalomanów.

Trzeba mu jednak przyznać rację w ocenie Putina jako poważnego przeciwnika politycznego (bo to miał chyba na myśli nazywając go mądrym człowiekiem), który doskonale wie, że przyzwyczajona do bycia supermocarstwem Rosja koniecznie chce powrócić do dawnego znaczenia geopolitycznego.

Niedopuszczalna jest natomiast inna z ostatnich wypowiedzi Wałęsy: że Polsce bliżej do Moskwy niż do Nowego Jorku. Chcąc krytykować obecny rząd, nie powinien używać argumentów, które ocierają się o zdradę stanu. Komu jak komu, ale byłej głowie państwa nie wolno wypowiadać takich słów.

(mpw)