Polscy uczniowie uczą się o heroizmie mieszkańców Warszawy. Jednak o identycznym bohaterstwie i patriotyzmie Polaków z Kresów mówią tylko niektórzy nauczyciele. No cóż, tzw. mit Giedroycia i sojusz z Ukrainą wciąż ważniejszy od pamięci i prawdy.
Masowe napady banderowców w pierwszych miesiącach 1943 roku na polskie miejscowości na Kresach, choć poprzedzona wieloma innymi mordami, były dużym zaskoczeniem, w tym także dla tworzących się struktur Armii Krajowej. Przyczyn tego było kilka. Po pierwsze, polska ludności, pochodzenia głównie chłopskiego, żyjąca od wieków w zgodzie z Ukraińcami, nie spodziewała się z ich strony aktów agresji i barbarzyństwa, na dodatek na tak wielką skalę.
Po drugie, ludność ta była już okropnie zdziesiątkowana poprzez represje sowieckie, polegające na zsyłkach na Sybir. Po trzecie, zabrakło wyobraźni tak w rządzie londyńskim, jak w strukturach państwa polskiego, które za głównego wroga uważały Niemców i Sowietów, bagatelizując zagrożenie ze strony nacjonalistów ukraińskich. Przykładem tego jest fakt, że słynna 27 Wołyńska Dywizja AK powstała dopiero na początku następnego roku, czyli wtedy, gdy większość polskich wiosek była już wymordowana.
Niektórzy jednak byli bardziej przewidujący. Należał do nich Henryk Cybulski, podoficer rezerwy WP, leśnik i świetnie zapowiadający się sportowiec. Urodził się we wsi Przebraże, położonej 25 km od Łucka. Wieś ta liczyła prawie tysiąc osób. Wokół niej istniały liczne polskie osady. 10 lutego 1940 r. Cybulski wraz z innymi leśnikami został aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb Rosji, co działo się w ramach tzw. pierwszej deportacji, obejmującej aż 140 tys. obywateli polskich. Wielu z nich już nie nigdy powróciło. On jednak zbiegł i wędrując przez dwa miesiące pieszo, powrócił w rodzinne strony. Po dwóch latach wstąpił do AK, przybierając pseudonim "Harry". Został dowódcą samorzutnie powstałej samoobrony. Z kolei funkcję komendanta cywilnego objął Ludwik Malinowski. Wraz z innymi zorganizowali oni zbrojne pododdziały, cudem zdobywając broń dla nich. Zbudowali też fortyfikacje, co nie było łatwe, bo w skład systemu samoobrony wchodziły także okoliczne wioski i kolonie.
Samoobrona pierwszy szturm UPA odparła już 5 lipca 1943 r. Niestety napastnicy zmasakrowali inne sąsiednie miejscowości, mordując 550 osób. Oto relacja jednego z ocalałych: "Tej ponurej nocy jako miejsce czuwania obrałem wraz z bratem dach lochu, zabudowanie bezpośrednio przyległe do zagrody (...) Nagle około północy do mieszkania wtargnęła banda upowców. Wywleczono na podwórze związaną drutem kolczastym moją żonę i dwoje dzieci. Najpierw pozabijano o ściany domu chłopczyków, później przystąpiono do mordowania nożami mojej żony. Myślałem, że mi serce zamarło na widok odbywających się męczarni (...). Mimo to, patrząc z lochu, powstrzymywaliśmy siebie z bratem, przesłoniwszy nawzajem rękoma usta, by nie wybuchnąć jękiem, by nie załamać się całkowicie".
To powodowało, że do Przebraża zaczęli napływać uciekinierzy z różnych stron. Ich liczba wkrótce wzrosła z dwóch do kilkunastu tysięcy osób. Taka ilość ludzi zmuszała do budowy szałasów i ziemianek, bo w każdej zagrodzie mieszkało już po kilka rodzin. Ogromnym problemem był też brak żywości. Aprowizacja, nazywana "bitwą o zboże", była bardzo trudna, bo zmuszała do wysyłania żniwiarzy, pod osłoną patroli samoobrony, na dalekie pola. Największym jednak problemem był brak broni, którą zdobywano wręcz cudem. Czasami kupowano ją od Węgrów i Niemców, bądź zbierano po lasach po Rosjanach, którzy porzucili ją w 1941 r. Zdemontowano też dwa działa z rozbitych czołgów. Założono też rusznikarnię, która produkowała i naprawiała karabiny. Część z obrońców była uzbrojona w kosy i pałki. Wszyscy byli zorganizowani na wzór wojskowych, z obowiązkiem wystawiania całodobowych wart. Na potrzeby oblężonych powstały także kuchnie polowe oraz szpital i kaplica. Pod wieloma względami działania te przypominały postawę żołnierzy i cywili w czasie Powstania Warszawskiego.
Wsparcie z zewnątrz było niewielkie i ograniczało się do pomocy ze strony małych oddziałów AK i partyzantki sowieckiej. Pomimo tego obrońcy nigdy nie dali się zaskoczyć, odpierając kilka kolejnych szturmów, w tym ten największy, rozpoczęty 31 sierpnia 1943 r., kiedy to z użyciem artylerii zaatakowało kilka tysięcy banderowców. Wciąż rosnące oddziały samoobrony przeprowadziły też szereg kontrataków, atakując jednak uzbrojonych bandytów, a nie ludność cywilną. Rozkazy w tym zakresie były bardzo wyraźne.
Podobnych punktów oporu było na Wołyniu kilkadziesiąt, ale wobec rozproszenia na ogromnych przestrzeniach, jak i wobec wspomnianego zaskoczenia, tylko część Polaków miała szansę schronienia się w nich. Niemniej jednak odegrały one ogromną rolę. Warto przy okazji wspomnieć, że niektóre z nich organizowali także duchowni. Dla przykładu, o. Remigiusz Kranz, kapucyn, zorganizował kilka tysięcy osób w Ostrogu nad Horyniem. Podobnie uczynili o. dr Gabriel Banaś w Ożeninie i o. Honorat Jedliński w Mizoczy. .
Przebraże obroniło się. W styczniu 1944 roku wkroczyli do niego Sowieci, którzy aresztowali niektórych członków samoobrony. Po wojnie mieszkańcy zostali w całości wywiezieni na Ziemie Zachodnie. Dziś wsi o tej nazwie już nie ma, bo strona ukraińska zadbała, aby ową nazwę, przypominającą o porażce UPA, raz na zawsze wymazać z map. Na tym miejscu jest więc tylko mała osada o nazwie Hajowe. Okoliczne kolonie polskie zostały zrównane z ziemią. Zburzono też kościoły, aby zatrzeć wszelkie ślady po Polakach. O bohaterstwie Kresowian mówi jedynie niewielki cmentarz, położony w szczerym polu. Pośrodku niego stoi krzyż metalowy, a wokół krzyże betonowe, z wypisanymi nazwami 14 wiosek, które wraz z Przebrażem tworzyły wspólną samoobronę. Z kolei w Niemodlinie na Opolszczyźnie, gdzie trafiło wielu mieszkańców Wołynia, znajduje się tablica pamiątkowa w kościele oraz pomnik w centrum miasta.
10 listopada 2017 r., po wielu latach starań na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie odsłonięto tablice poświęcone obrońcom polskich wsi na Wołyniu, Małopolsce Wschodniej i Lubelszczyźnie przed OUN-UPA. Na jednej z nich jest wymienione Przebraże. Niestety prezydent RP Andrzej Duda uchylił się od udziału w uroczystości. Z kolei dzień wcześniej pod odsłoną nocy "nieznani sprawcy" usunęli napis "Bircza 1945 - 1946", co stało się pod presją IPN w Kijowie, jak i rodzimych "poprawiaczy historii".
Polscy uczniowie uczą się o heroizmie mieszkańców Warszawy. Jednak o identycznym bohaterstwie Polaków z Kresów mówią tylko niektórzy nauczyciele. No cóż, tzw. mit Giedroycia i sojusz z Ukrainą wciąż ważniejszy od pamięci i prawdy.