Niezależnie od zaklęć ze strony różnych polityków, głównie z koalicji rządowej, wyniki wyborów samorządowych, zwłaszcza do sejmików wojewódzkich i części rad miejskich, nie są niewiarygodne. Dla dobra demokracji należałoby je powtórzyć. Poza tym, społeczeństwo nie kupi już więcej hasła "Polacy, nic się nie stało".
Jest to bardzo poważna sytuacja, która może doprowadzić do spontanicznych protestów społecznych. Dziś (czwartek, 20 listopada) mają odbyć się dwie pierwsze manifestacje. Jedna o godz. 17 pod siedzibą Państwowej Komisji Wyborczej przy ul. Wiejskiej 10 w Warszawie, druga o godz. 19 pod Wieżą Ratuszową na Rynku Głównym w Krakowie. Z kolei na sobotę zapowiedziana jest trzecia, który o godz. 14 rozpocznie się przed Miejską Komisją Wyborczą przy Sukiennice 9 we Wrocławiu. Sobotnie protesty odbędą się również w Gdańsku, Olsztynie, Białymstoku, Lublinie, Łodzi, a także w Szczecinie. To już prawdziwe pospolite ruszenie.
Oczywiście władza przeciwko manifestantom może wysłać policję i armatki wodne, ale to nie załagodzi konfliktu. Złamane zostało bowiem zaufanie społeczne do podstawowej zasady demokracji, jaką są wolne i niezależne wybory. Trzeba coś z tym zrobić. Trzeba poważnych reform, a nie politycznych "klituś-bajduś". Tym bardziej, że w przyszłym roku czekają nas wybory prezydenckie i parlamentarne. Nie chcę być złym prorokiem, ale nierozwiązanie obecnego kryzysu spowodowanego "cudem nad urną" może w czasie następnych wyborów boleśnie uderzyć tak koalicję rządową, jak i starającego się o reelekcję prezydenta Bronisława Komorowskiego. A wówczas sami zainteresowani winni mieć pretensje do samych siebie, a nie do społeczeństwa, które słusznie domaga się od rządzących sprawiedliwości i uczciwości.