Mam wielki szacunek dla polskich Tatarów. Jednak ich uzależnienie od radykalnego odłamu islamu z Arabii Saudyjskiej niesie niebezpieczeństwo, tak dla państwa polskiego, jak i dla nich samych.
W mijającym tygodniu uczestniczyłem w spotkaniu noworocznym, zorganizowanym w Warszawie przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę dla przedstawicieli mniejszości narodowościowych i etnicznych. Głównym tematem spotkania była 100. rocznica odzyskania niepodległości. Po modlitwie w intencji Polski i jej mieszkańców, którą odmówili przedstawiciele różnych religii, miały miejsca okolicznościowe wystąpienia. Przemawiał także muzułmański mufti Tomasz Miśkiewicz ze wspólnoty polskich Tatarów z Podlasia. Składając życzenia, wspomniał on, że w Białymstoku wybudowane zostanie bardzo okazałe Muzułmańskie Centrum Kultury i Edukacji. Nie było może w tym nic dziwnego, gdyby nie informacja, że sponsorem tej inwestycji jest Arabia Saudyjska, a ściślej mówiąc jej król Muhammad ibn Salman, noszący tytuł Strażnika Dwóch Świętych Meczetów. Dlatego też owo centrum będzie nosić jego imię.
Informacja ta wywołała pewną konsternację. Była też kuluarach spotkania mocno dyskutowana. Także w dniach następnych w mediach społecznościowych. Muzułmańska Arabia Saudyjska jest bowiem krajem nietolerancyjnym wobec innych religii, które na jej terenie są całkowicie stłamszone. Chodzi przede wszystkim o katolików i wyznawców innych odłamów chrześcijaństwa, którzy nie mogą ani budować swoich świątyń, ani publicznie wyznawać swojej wiary. Opowiadał mi jeden z Polaków, pracujący w tym kraju, że katolickie msze święte odprawiane są jedynie na terenie zagranicznych przedstawicielstw dyplomatycznych, a policja nie pozwala uczestniczyć w nich rodowitym Saudyjczykom.
Arabia jest także krajem wspierającym niebezpieczny odłam islamu. Najlepiej ujął to w swoim wpisie na Twitterze b. europoseł PO Paweł Zalewski. Cytuję:
"Istota problemu sprowadza się nie tyle do nietolerancji wobec chrześcijan, lecz do tego, że pieniądze saudyjskie finansują radykalny odłam islamu, wahabizm. Problem nie jest należycie doceniany w kraju".