Petro Poroszenki nie ma co żałować, bo to on, wbrew obietnicom wyborczym, nie tylko nie odsunął od władzy złodziejskich oligarchów, ale ich wpływy jeszcze bardziej umocnił. Z kolei wobec Polski okazał się niewdzięcznikiem. Rozwinął kult ludobójców i zablokował ekshumacje ich ofiar. Takiego barbarzyńskiego zakazu nie ma w całej Europie. Czy Zełenski i Kołomojski będą lepsi? Pożyjemy, zobaczmy. Tak czy siak żyjemy w ciekawych czasach, choć nie tak bardzo śmiesznych.
Taki prima aprilis to tylko na Ukrainie. Pierwszą turę wyborów prezydenckich wygrał rosyjskojęzyczny Żyd, Wołodymyr Zełenski, rodem z Krzywego Rogu, który dzieciństwo spędził w Mongolii. Według wstępnych danych dostał on dwa razy więcej głosów niż urzędujący prezydent-oligarcha Petro Poroszenko, tak mocno wspierany przez USA i Unię Europejską, w tym także przez kolejnych prezydentów i premierów Trzeciej RP, którzy nie szczędzili mu hojnej pomocy ani politycznej, ani wojskowej i finansowej (oczywiście z kieszeni polskich podatników).
Ach, chciałbym widzieć dzisiejszego poranka miny prezydentów Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudy, a także byłych szefów MSZ, Radosława Sikorskiego i Witolda Waszczykowskiego oraz obecnego (ponoć już odchodzącego), Jacka Czaputowicza. Że nie wspomnę o wyznawcach tzw. mitu Giedroycia, jakże licznie obecnych we władzach PO i PiS, a zwłaszcza o byłym ambasadorze RP w Kijowie Janie Piekło, który z ekipą Poroszenki był za pan brat. Chciałbym widzieć także miny gloryfikatorów i kontynuatorów działalności Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, które to formacje od chwili swego powstania były zawsze nie tylko antypolskie, ale i antysemickie, a przy tym proniemieckie. Chyba sam Stepan Bandera przewraca się w swoim grobie w Monachium!
Inna sprawa, że Wołodymyr Zełenski jest tylko marionetką w rękach innego oligarchy i magnata prasowego, Ihora Kołomojskiego, szefa ukraińskich wspólnot żydowskich, obywatela nie tylko Ukrainy, ale i Izraela i Cypru. Nawiasem mówiąc, magnat ów na stałe rezyduje nie nad Dnieprem, gdzie w latach 90. zbił gigantyczny majątek (prawie 6,5 miliarda dolarów) na tzw. przekształceniach własnościowych, ale w bezpiecznej Szwajcarii, skąd kieruje swoimi interesami. Ma on też potężne ambicje polityczne. Przez pewien czas był nawet gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Posiadał też swoje prywatne oddziały wojskowe. Jest przy tym zajadłym wrogiem nie tylko Poroszenki, ale innej osoby z kasty oligarchów, Julii Tymoszenko.
Wystawienie komika, grającego w nadzwyczaj popularnym serialu telewizyjnym, było jego świetnym pomysłem na przejęcie władzy. Czy to się uda do końca? Tego nie wiem, bo na Ukrainie mogą się zdarzyć jeszcze niejedne "cuda". Jedno jest pewne, że to początek końca prezydenta Petro Poroszenki, zwanego "królem czekolady". Polityka owego nie ma co żałować, bo to on bowiem, wbrew obietnicom wyborczym z 2014 roku, nie tylko nie odsunął od władzy złodziejskich oligarchów, ale ich wpływy jeszcze bardziej umocnił. Z kolei w relacjach z Polską okazał się wielkim niewdzięcznikiem, bo za wspomnianą hojną pomoc niczego nie naprawił. Co gorsze, umocnił tylko kult ludobójców i zablokował ekshumacje ich ofiar. Takiego barbarzyńskiego zakazu nie ma w całej Europie. Powinien więc na odchodnym oddać Order Orła Białego, bo nie jest godzien nosić.
Czy Zełenski i Kołomojski po ewentualnym swoim zwycięstwie będą lepsi? Pożyjemy, zobaczmy. Tak czy siak żyjemy w naprawdę ciekawych czasach, choć nie tak bardzo śmiesznych.