Ja wiem. Mamy przed Euro coraz bardziej dość mówienia o piłce. Ale ja chcę pisać tylko pozornie o piłce i jak sądzę, to całkowicie mnie usprawiedliwia. Choć bowiem piłka nożna wiąże się obecnie niemal ze wszystkim, to szczerze sobie powiedzmy, nie decyduje praktycznie o niczym. A już na pewno nie o tym, jak dany kraj jest postrzegany na arenie międzynarodowej.
Popatrzmy na to trzeźwo i odpowiedzmy sobie na parę pytań. Czy gdyby triumfy piłkarskie miały jakikolwiek wpływ na opinię o danym narodzie, Grecy nie cieszyliby się dziś większym prestiżem, niż przed sensacyjnym zdobyciem tytułu Mistrza Europy 2004? A może przegrany przez Portugalię finał zorganizowanego w tym kraju Euro 2004 zaprzepaścił szanse Jose Manuela Barroso zostania szefem Komisji Europejskiej? Czy taka piłkarska potęga, jak Brazylia zaczęła być postrzegana jako znacząca siła na świecie po triumfach Pelego czy raczej po sukcesach gospodarczych ostatnich lat? Czy wreszcie koniec chudych lat hiszpańskiej reprezentacji, która wcześniej nigdy i niczego nie potrafiła zdobyć, a w XXI wieku zaczęła zdobywać wszystko, sprawił, że świat nie widzi kryzysu w całej Hiszpanii? Oczywiście, że nie.
Słaby występ polskich piłkarzy na Euro 2012 nie zepsuje więc opinii Europejczyków o Polakach, podobnie jak ich znakomita gra tej opinii nie poprawi. Źródła siły i znaczenia krajów leżą bowiem daleko poza sportem. Emocje sportowe mogą co najwyżej pomóc lub przeszkadzać w osiągnięciu tych ważniejszych celów. A te cele są w końcu dość oczywiste. To poziom gospodarki, dochód narodowy, zamożność obywateli, dobrze zorganizowane i faktycznie przyjazne państwo, system polityczny promujący propaństwowe działania. To dobre drogi i koleje, sprawna policja, efektywny wymiar sprawiedliwości, dobrze zorganizowana i dostępna służba zdrowia, porządna edukacja. Można wymieniać jeszcze długo. Sukcesy sportowe bezpośrednio nie pozwalają realizować żadnego z tych celów, ale pomagają społeczeństwu dobrze o sobie myśleć, a to często podstawowy warunek sukcesu.
Organizacja wielkiej sportowej imprezy, o której w czasach PRL nawet nie mogliśmy marzyć to prócz kosztów i kłopotu także szansa na to, by samemu przekonać się, na co nas stać. Te szanse w przypadku EURO 2012 w dużej części już zdołaliśmy zmarnować, a nadzieje na gruntowną modernizację kraju się nie spełniły. I przeciętni Polacy nie są temu winni (chyba, że wbrew rozsądkowi i faktom uporczywie głosowali na... piłkarza). Organizacyjna przygoda z EURO co najwyżej może się skończyć na bezproblemowym przeprowadzeniu turnieju i uniknięciu kompromitacji. I to w sumie będzie już bardzo dużo. O wielkim sukcesie w sytuacji, gdy Europa za naszymi plecami mówi o bojkocie turnieju na Ukrainie, mowy już raczej być nie może. Jeśli prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu zależy na dobrej atmosferze w czasie turnieju, swoje apele o to, by nie doprowadzić do protestów powinien kierować raczej za granicę. I wschodnią, i zachodnią. No i do kolegów z rządu.
Polacy dobrze zdają sobie sprawę z tego, że ten cały entuzjazm na Euro to pic. Żenujące reklamy, pokazujące jakiś biało-czerwony szał na trybunach mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co niegdyś sojusz robotniczo-chłopski. O reklamie piwa z użyciem hymnu lepiej w ogóle nie mówić, bo daleko przekracza jakiekolwiek granice dobrego smaku. Polscy kibice siatkówki czy skoków narciarskich nie raz pokazali klasę, ale entuzjazm na Euro pojawi się tylko wtedy, gdy Polacy będą wygrywać, a przede wszystkim wtedy, gdy wygrają z Rosją. Bo w przypadku tej rywalizacji każdy mecz, w każdej dyscyplinie ma znaczenie. Zwycięstwa Polski w latach 70. nad ZSRR w hokeju czy siatkówce albo zwycięski remis na Mundialu'82 miały znaczenie tylko dla nas i Rosjan, ale do dziś o nich pamiętamy. Takie zażarte rywalizacje w sporcie istnieją nie od dziś, w tej polsko-rosyjskiej będzie okazja do zapisania kolejnego rozdziału.
Na tym Euro mamy zresztą szanse wygrać i z Rosją i z Niemcami. Może się także zdarzyć, że i z Rosją, i z Niemcami przegramy. Z Niemcami możemy też w ogóle nie zagrać nawet po zwycięstwie z Rosją. Na tym polega sport, na tym polega jego urok, na tym czasem jego okrucieństwo. Ale ten aspekt sportu jest od kłopotów organizacyjnych, polityki i reklamy jak najdalszy. I całe szczęście.
A skoro o polsko-rosyjskiej rywalizacji mowa, siatkarki nie mogły sprawić kibicom lepszego prezentu niż wygrana z Rosjankami w eliminacjach olimpijskich. Być może jednak, by awansować do Londynu, będą musiały wygrać z nimi jeszcze raz. Już trzymam kciuki. Bo w sporcie emocje są prawdziwe, albo żadne...