Postanowiłem sobie już jakiś czas temu, że przed Świętami Bożego Narodzenia tak właśnie muszę zatytułować dzisiejszy felieton. Tyle że szybko okazało się, że mam problem z tym, jak potem wypełnić go treścią. Ja wiem, że u piszących w internetach z treścią nie zawsze jest wszystko w porządku i że często tytuł nie ma z treścią wiele wspólnego. Problem jednak jest moim zdaniem głębszy. Chodzi bowiem o to, kto z nas dziś ma jeszcze chęć okazywania dobrej woli, a kto jest gotów w tę dobrą wolę uwierzyć i odpowiedzieć tym samym. Chcę wierzyć, że te Święta, jak zawsze dotąd, pokłady dobrej woli w nas uruchomią. W tym szczególnym roku ta akurat wiara nie jest jednak przesadnie silna.
Niezależnie od tego, gdzie na mapie obywatelskich i politycznych wyborów umieściły nas los, post PRL-owskie pochodzenie i poglądy, cierpimy na domniemanie złej woli u tych "innych". Coraz trudniej nam uwierzyć, że "tamci" mogą chcieć dobrze, że warto "im" zaufać i rozmawiać tak, jakby byli tacy sami, jak my. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że poza gronem zawodowych zadymiarzy i zagończyków, obie strony naszej rzeczywistości mogą to nawet odczuwać podobnie. Generalnie nauczyliśmy się kwestionować nawzajem nasze dobre intencje. I nie mamy narzędzi, by sobie wytłumaczyć, że nie zawsze mamy w tym rację.
Nie ma tu pełnej symetrii. Protesty spod znaku Strajku Kobiet sprowadziły nasze spory do poziomu treści i formy, z których trudno nam się będzie podnieść. Nie tylko dlatego, że jawnie, wulgarnie nawoływały - i jeszcze gdzieniegdzie nawołują - do przemocy, nie tylko dlatego, że odnoszą się do inaczej myślących z niekłamaną nienawiścią, także dlatego, że w owym hejterskim tonie zyskały niebywałe wręcz poparcie ze strony środowisk uznających się za opiniotwórcze. Środowisk, które deklarują przecież, że z hejtem programowo walczą. Niestety, tylko z tym skierowanym w ważną dla nich stronę. Jeśli dodamy do tego rutynową już niemal dawkę przedświątecznych prowokacji ze strony niezmiennie krytycznie nastawionych do naszej tradycji wiodących mediów, mamy mieszankę wybuchową, zdolną odebrać chęć okazywania dobrej woli nawet najbardziej wytrwałym.
Niby dobrze wiemy, że takim narzędziem budowania porozumienia albo choć platformą do wymiany poglądów powinny być media. Ich zadaniem jest w końcu informowanie, jak naprawdę jest, kontrolowanie władzy i owszem, także opozycji, choćby tam, gdzie rządzi na szczeblu samorządowym. Wiemy też, że zadaniem mediów nie jest nakręcanie naszych niechęci i histerii, nie jest koordynowanie działań partii politycznych, prowadzenie nagonek i szukanie każdego pretekstu, by nas jeszcze bardziej pokłócić. Już wystarczająco skutecznie rozbijają nas media mylnie czasem zwane społecznościowymi. I co z tego, że wiemy? Niewiele. A to właśnie te tradycyjne media powinny być narzędziem tłumaczącym nam, że może "tamci" nie są tacy do końca źli, że może warto z nimi podyskutować, nawet spierać się, ale przyznać im prawo do swojego zdania. Media trzymające swoich czytelników, widzów czy słuchaczy na krótkiej smyczy jedynie słusznych poglądów, dbające o to, by przypadkiem nie zabrzmiał w nich sensownie nikt spoza kręgu wzajemnej adoracji, krzywdzą nas wszystkich. Tym bardziej, jeśli ich odbiorcy tak właśnie, krótko, chcą być trzymani.
W trudnych czasach pandemii dobru publicznemu nie służą ani propaganda sukcesu, ani propaganda klęski. Dziś już wiemy, że na wiosnę poradziliśmy sobie z koronawirusem dobrze. Wiemy też, że pod koniec lata straciliśmy czujność i w drugą falę wkroczyliśmy nieprzygotowani. Pytanie, dlaczego rząd nas na drugą falę nie przygotował tylko częściowo, łagodzi obserwacja, że za naszymi granicami też jest źle. Dramatyczne przypadki chorych wożonych między szpitalami będziemy pamiętać. I choć w końcu, na szokująco wysokim poziomie zakażeń i zgonów, udało nam się wypłaszczyć, teraz musimy być mądrzy przed trzecią falą i wykorzystać nadzieję, jaką są szczepionki. W dyskusji na ich temat potrzebujemy rozsądku, szacunku, trzymania się faktów i "ponadpartyjnej" zdolności do myślenia o interesie nas wszystkich. Już widać, że to będzie trudna dyskusja, już padają w niej niebywałe epitety. Ale to właśnie teraz trzeba uruchomić w sobie pokłady dobrej woli, żeby wyjść z tego możliwie obronną ręką.
Wchodzimy w te Święta po bardzo trudnym roku ze świadomością, że najtrudniejsze może być jeszcze przed nami. Niektórzy z nas utracili bliskich. Inni zmagają się z utratą pracy czy dochodów. Ciężko znosimy izolację, zmianę trybu życia, martwimy się wciąż o przyszłość. Potrzebujemy chwili wytchnienia. Jeśli czegoś, poza nadzieją i tym co zawsze, miałbym nam w to Boże Narodzenie życzyć, to właśnie znalezienia w sobie dobrej woli także wobec "tamtych", szansy jej okazania i gotowości na to, że odpowiedzą tym samym. Trudne? Czasem tak. Niemożliwe? Chcę wierzyć, że nie...