Wiara w istnienie Boga, który widzi wszystko, co robimy, jest sprawiedliwy, za dobre wynagradza, a za złe karze, sprzyja tworzeniu się społeczeństw opartych na współpracy - przekonuje na łamach czasopisma "Nature" międzynarodowy zespół naukowców. Ich zdaniem, niezależnie od tego, z jaką konkretnie religią mamy do czynienia, obecny w niej sprawiedliwy Bóg wywołuje lęk, który sprawia, że czujemy się zobowiązani do współpracy ze współwyznawcami nie tylko w obrębie rodziny czy wioski, ale też na większą skalę. Mam wrażenie, że europejscy politycy powinni te doniesienia przynajmniej przemyśleć, choć nie mam złudzeń, że wezmą je sobie do serca.
Grupa naukowców pod kierunkiem antropologa Benjamina Purzyckiego University of British Columbia przeprowadziła badania z udziałem 591 religijnych osób z ośmiu społeczności z najróżniejszych stron świata, odległych od siebie nie tylko geograficznie, ale i kulturowo. Byli wśród nich między innymi mieszkańcy Vanuatu, Fidżi, Brazylii, Tanzanii czy rosyjskiej Syberii, należący do społeczności myśliwych i zbieraczy, rolników, pracowników najemnych czy nawet właścicieli małych przedsiębiorstw. Byli wśród nich przedstawiciele wielkich religii - chrześcijaństwa, hinduizmu czy buddyzmu, byli wyznawcy animizmu czy kultu przodków. Wszystkich poddano serii testów w postaci gier, które miały pomóc określić poziom ich ofiarności wobec odległych, nieznanych im osobiście współwyznawców.
Testy przewidywały rzucanie kostką i przekazywanie na podstawie jej wskazań pieniędzy dla siebie i najbliższego otoczenia lub dla bliżej niesprecyzowanych współwyznawców. Co ważne, uczestnicy mogli oszukiwać. Co się okazało? Wyznający wiarę w jednego Boga, który wszystko wie i oczekuje moralnych postaw, przeznaczali na dalekich współwyznawców dużo więcej pieniędzy, nawet 5-krotnie więcej, niż ci, których religia dawała im - powiedzmy - większą swobodę. Zdaniem autorów pracy, ten mechanizm miał kiedyś istotne znaczenie dla tworzenia się społeczeństw. Ułatwiał bowiem współpracę w obrębie większych zbiorowości, z ludźmi spoza rodziny i najbliższego otoczenia.
Obecna publikacja to rozwinięcie wcześniejszych badań, których wyniki opublikowało w 2010 roku czasopismo "Science". Autorzy tamtej pracy, w tym jeden ze współautorów obecnej publikacji, stwierdzili, że to rozwój handlu i pojawienie się wielkich religii sprawiły, że ludzie przestali się zamykać w małych plemiennych grupach i zaczęli współpracować także z obcymi. To miało tłumaczyć, skąd wzięło się zaufanie między ludźmi, którzy się nie znają, sprzeczne z pierwotnym instynktem nakazującym współpracę tylko ze swoimi i nieufność wobec obcych. Zdaniem autorów tamtej publikacji, handel i płynące z niego korzyści pokazały, że warto współpracować z obcymi, religie zaś budowały wspólne pojęcia sprawiedliwości i uczciwości w szerszych niż plemienne grupach.
Żyjemy w czasach, gdy handel, owszem, ma się świetnie, ma być coraz bardziej wolny i globalny. Co innego religia. Zapotrzebowanie na nią, przynajmniej w kierowniczych kręgach Unii Europejskiej, spada. Można chyba nawet postawić i obronić tezę, że autorzy "europejskiego projektu" gorączkowo próbują się jej pozbyć, nie tylko nie wpisując odniesień do niej do konstytucji europejskiej, ale przede wszystkim utrudniając kierowanie się względami religijnymi w życiu publicznym. Wielokrotnie pisałem już o tym, że to droga donikąd. Te kolejne, tym razem naukowe doniesienia dają tu kolejne argumenty.
Badania naukowe - czy to społeczne, czy neurologiczne - pokazują coraz wyraźniej, że przeciętny człowiek w swoim życiu zwykle religii potrzebuje, że w istotny sposób pomaga mu ona uporządkować świat i swoje życie. Zwolennicy wyrugowania chrześcijaństwa z Europy oczywiście zdają sobie z tego sprawę. Realizowany na naszych oczach projekt zmierza więc nie tyle w stronę uwolnienia ludzi od "opium dla ludu", ile zastąpienia religii innym mechanizmem dyscyplinującym. Najprostsze oczywiście byłoby podporządkowanie swoim interesom takiego czy innego Kościoła, ale jeśli okaże się to niemożliwe, zawsze można próbować zbudować jakąś alternatywę.
System rozmaitych politycznych poprawności i praw człowieka rozumianych jako arbitralnie narzucane, modne w danej chwili prawa równych i równiejszych właśnie temu służy. Niepostrzeżenie sprawia, że osoby, którym nie po drodze z instytucjonalnymi Kościołami, dają się przekonać, że rozmaite rady, komisje i fundacje, nieodwołujące się już do żadnych uniwersalnych wartości, będą dbać o ich wolność zdecydowanie lepiej. Że nam wszystkim będzie lepiej, gdy z przekonaniami religijnymi schowamy się w domu. To złudna nadzieja, która się nie spełni. Nie dajmy się robić w konia.