Ostatnio jedna z osób, obserwujących mnie na Twitterze spostrzegła coś, co uznała za informację, którą warto się ze mną podzielić. "Masz 666 folowersów. Wyrzuć kogoś, albo namów kogoś do śledzenia. Co za kontrast." Uznałem to za ważny sygnał. Nie jestem osobą, która bagatelizuje korespondencję, zwłaszcza taką, która wypływa z troski metafizycznej. Zastanowiła mnie ta wieść.
Wziąwszy pod uwagę to, że tło mojego konta na Twitterze powstało z inspiracji Hildegardy z Bingen, apokaliptyczna liczba Bestii i to w miejscu przyrodzenia figury Adama ze średniowiecznej ryciny, biła po oczach. Przypadek? Możliwe. Chociaż możliwe są inne wyjaśnienia, niekoniecznie eschatologiczne.
Tekst o różańcu mógł przecież wywołać jakąś racjonalną reakcję, dajmy na to skrajnych racjonalistów. Nie będę jednak brnął w podobne teorie spisku, na które nie mam i właściwie nawet nie pragnę mieć żadnych dowodów. Potraktujmy ten wstęp jako czysto retoryczny zabieg. To rodzaj zastrzeżenia, że to, o czym chcę napisać, mogło się wziąć z inspiracji, która nie jest prawdziwa. W moim cyklu gonzo - gnozo, żarliwym reportażu z bieżących wydarzeń, podejmuję często takie pisarskie i moralne ryzyko. Uważam, że bez odważnego poszukiwania, żurnalistyka przestaje mieć jakikolwiek sens. Nie dam się zastraszyć przedstawicielom głównego nurtu, którzy większość informacji niewygodnych dla mainstreamu spychają do piekła "fejk njusów". Z drugiej strony dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że bazując na niepewnych danych, wątłych hipotezach i wieściach podawanych przez niszowe witryny, kroczę po bardzo cienkim lodzie i każdy kolejny krok może prowadzić do załamania tej cienkiej tafli. A pode mną już bulgocze wrząca smoła infernalnych otchłani. W tym eseju gwałtowniej niż zazwyczaj.
"Papież przekazuje Trumpowi Eko-Traktat napisany przez radykalnych globalistów, zwolenników depopulacji. Upadek ludzkości a agenda kryjąca się za propagandą" - krzyczy tytuł artykułu Davida Knighta zamieszczony w demaskatorskiej witrynie Infowars.com. Zdaję sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie cytowanie takich interpretacji. Przed tą stroną amerykańskiego charyzmatycznego prezentera Alexa Jonesa ostrzegają mnie wszyscy święci "profesjonalnego" dziennikarstwa i polityczni eksperci, podając przykłady przekłamań i powiązań z "ruską" dezinformacją. Niestety, szukałbym gdzie indziej, gdybym swoje niepokojące intuicje mógł odnaleźć w poważnych i poważanych źródłach. W "głównym nurcie" natrafiam jednak na sprzeczne z Ewangelią: "Szukajcie, a nie znajdziecie." Relacje ze spotkania prezydenta USA z papieżem ograniczają się do pustych interpretacji ponurej miny Franciszka, która porównywana jest z jego szerokim uśmiechem podczas audiencji z udziałem Baracka Obamy. Oczywiście większość liberalnych dziennikarzy, którzy w nosie mają Ewangelię, a Chrystusa najchętniej ukrzyżowaliby raz jeszcze, już skutecznie, wychwala pod niebiosy Ojca świętego, przeciwstawiając Go temu krnąbrnemu "uzurpatorowi", który zdobył prezydenturę dzięki hakerom Putina. Boże, jakież to głupie i przewidywalne! Podobnie, jak te artykuły podkreślające, też na korzyść papieża, różnice z przywódcą USA dotyczące globalnego ocieplenia.
Tłumaczę depeszę na stronie CNN o prezentach, którymi wymienili się obaj przywódcy. Jednym z darów Franciszka była encyklika "Laudato si", w której - jak podkreśla to liberalne medium, bardzo niechętne obecnemu prezydentowi- Ojciec święty wzywa do rewolucji w celu powstrzymania zmian klimatycznych. Amerykański dziennikarz sympatyzujący z opozycyjnymi Demokratami podkreśla z przekąsem, że Trump "globalne ocieplenie" nazwał "chińskim oszustwem". CNN cytuje także, wyrwane z kontekstu, pytanie z encykliki "Laudato si": "Jaki świat chcemy przekazać tym, którzy będą po nas, dorastającym dzieciom?". Liberalne medium komentuje, że pytanie zadane przez Franciszka jest pełne goryczy, z tego względu, iż Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa, nie godzą się na porozumienie paryskie dotyczące klimatu, które już ratyfikowało 147 państw. Tak się składa, że przeczytałem encyklikę "Laudato si" i zaraz po tym pytaniu czytamy w niej istotne zastrzeżenie: "Pytanie to dotyczy nie tylko w sposób wyizolowany środowiska, ponieważ nie można podnieść tej kwestii w sposób fragmentaryczny." Dlaczego zatem CNN zadaje go w sposób "fragmentaryczny", "wyizolowany" do kwestii ekologii? Bo tak jest wygodnie, bo niewygodny jest właśnie ów szerszy chrześcijański kontekst, zawierający Franciszkowe refleksje na temat "ekologii" w rozumieniu franciszkańskim. "Człowiek wierzący nie podziwia świata z zewnątrz, lecz od wewnątrz, uznając powiązania, przez które Ojciec nas zjednoczył ze wszystkimi bytami. Ponadto nawrócenie ekologiczne, rozwijając szczególne zdolności, jakimi Bóg obdarzył każdą osobę wierzącą, prowadzi ją do rozwijania swojej kreatywności i entuzjazmu, by rozwiązać dramaty świata, ofiarowując siebie Bogu jako « ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną » (Rz 12, 1). Nie pojmuje on swojej wyższości jako powodu do osobistej chwały lub nieodpowiedzialnego panowania, ale jako odrębną zdolność, która z kolei nakłada na niego poważną odpowiedzialność wypływającą z wiary." Czy o takim "ekologicznym nawróceniu" donosi CNN? Śmiem wątpić. To bowiem świat wiary, który jest negowany i zwalczany przez lewicę.
CNN wprawdzie zwraca uwagę, że "encyklika papieska o środowisku stawia wyższe wymagania niż tylko klimatyczne. Zachęca ludzi do odłączenia smartfonów, wyłączenia telewizorów i rozwijania prawdziwych relacji." Czymże jednak byłoby przesłanie Namiestnika Chrystusa ograniczone do takich świeckich komunałów, humanistycznych klisz? Kościół ma się zamienić w jeszcze jedną organizację społeczną? Przecież to by go postawiło poza Ewangelią, gdzie Zbawienie jest w centrum wiary w Chrystusa. Jeśli odebrać Jemu i nam nadzieję na przyszłe życie, to kimże jest Mesjasz? Moi ulubieni pisarze już na to pytanie odpowiedzieli. To Wielki Inkwizytor Fiodora Dostojewskiego oraz Antychryst Włodzimierza Sołowjowa. To Lew Tołstoj marzył o takim heretyckim, doczesnym, "humanistycznym" pseudochrześcijaństwie. Zamiast o katolicyzmie mówmy w takim razie o idei "uniwersalizmu" tak, jak zdefiniował go ateista Alain Badiou w książce "Święty Paweł. Ustanowienie uniwersalizmu." Ten lewicowy francuski filozof, politycznie związany z maoistami, napisał wprost: "W gruncie rzeczy Paweł nie jest dla mnie apostołem czy świętym. Nie dbam o głoszoną przez niego Dobrą Nowinę ani związany z nim kult. Jednak jest on dla mnie postacią o pierwszorzędnym znaczeniu". Jakim znaczeniu? Właśnie jako twórca i reprezentant "uniwersalizmu", czyli wyrwania się z uwarunkowań jakiejkolwiek zbiorowości - na przykład rodziny czy narodu. W takim znaczeniu chrześcijaństwo jest tylko przejściowym wyrazem czegoś głębszego i większego - tendencji uniwersalistycznej, globalnej, wyabstrahowanej z myślenia partykularnej grupy. Dla mnie jest to tylko kolejne przebranie komunizmu z jego internacjonalizmem. Porządkuję sobie w głowie te idee, aby lepiej je zrozumieć.
Pomimo pozornych podobieństw podkreślam różnice pomiędzy autentycznym chrześcijaństwem, a jego rozwodnioną liberalną wersją, bez Zbawienia, a ze "zbawienną" dla świata lewacką ideologią. Bo tak się właśnie nam objawia fenomen Antychrysta. Świetnie nam to uzmysławia słynny obraz Luki Signorellego pt. "Kłamstwa Antychrysta". Włoski malarz epoki quattrocenta w dziele powstałym na przełomie XV i XVI wieku, kiedy panowały nastroje apokaliptyczne i oczekiwanie na bliski koniec świata, ukazuje postać Wielkiego Kłamcy. Antychryst z wyglądu do złudzenia przypomina Chrystusa. Wypisz, wymaluj Mesjasz: głosi kazania, czyni cuda, doznaje wniebowstąpienia, a jednak na koniec cała jego nauka i czyny okazują się zwodnicze i zdradliwe. Charakterystyczna jest scena, kiedy Antychryst przemawia do ludu. Wygląda jak Jezus, tyle że słowa fałszywej przypowieści szepcze mu do ucha szatan. U stóp łże-Jezusa widzimy złote dary jako symbol dążenia do bogactwa, a nagi jeździec z płaskorzeźby na piedestale to alegoria szatańskiej pychy. Na obrazie ukazani są mnisi, studiujący święte księgi. To franciszkanie i dominikanie szykujący się do obrony przed fałszywym Zbawicielem. Ten obraz to dla mnie prawdziwy znak naszych czasów. Jego aktualność bije po oczach.
Bez uświadomienia sobie absolutnych różnic pomiędzy lewackimi mrzonkami o raju na ziemi a chrześcijańską eschatologią, nie jesteśmy w stanie prawidłowo zinterpretować bieżących zdarzeń. Kolejny raz podkreślam w moim żarliwym reportażu gonzo-gnozo, że mamy do czynienia ze starciem katolicyzmu z ideologią określaną przez filozofa Erika Voegelina mianem "politycznego gnostycyzmu". Jednak, pomimo tych licznych zastrzeżeń, nie chcę uchodzić za apologetę obecnego Pontifexa. Nie podoba mi się jako katolikowi papieski ukłon wobec konkretnych lobbies przemysłowych. Nie jest bowiem tak, że tylko Donald Trump jest przyjacielem jakichś tam kręgów biznesowych. Słowa wypowiedziane przez Franciszka także wpisują się w ekonomiczny kontekst. Bo ekologia to ekonomia. I nie ma to nic wspólnego z "Oeconomia divina" jak z łacińska zwana jest teologia.
Przypomnę, że nieomylność papieża to bezbłędność ograniczona do spraw wiary i obyczajów. Uprzedzam więc ewentualne zarzuty, że jestem jakimś schizmatykiem. Po prostu nie podobają mi się pewne, czysto polityczne, posunięcia Franciszka. Za niefortunny uważam - osobiście, po głębszym, subiektywnym przemyśleniu sprawy- taki fragment "Laudatum si": "Klimat jest dobrem wspólnym, wszystkich i dla wszystkich. Na poziomie globalnym jest złożonym systemem, wpływającym w istotny sposób na ludzkie życie. Istnieje bardzo solidny konsensus naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z niepokojącym ociepleniem systemu klimatycznego. Temu globalnemu ociepleniu w minionych dekadach towarzyszy stały wzrost poziomu morza, a trudno go nie powiązać ze wzrostem ekstremalnych zjawisk pogodowych, pomijając fakt, iż nie można przypisać każdemu poszczególnemu zjawisku jakiejś jednej określonej naukowo przyczyny. Ludzkość wezwana jest do uświadomienia sobie konieczności zmiany stylu życia, produkcji i konsumpcji, by powstrzymać globalne ocieplenie albo przynajmniej wyeliminować przyczyny wynikające z działalności człowieka. To prawda, że istnieją inne czynniki (na przykład wulkanizm, zmiany orbity i osi Ziemi, cykl słoneczny), ale liczne badania naukowe wskazują, że większość globalnego ocieplenia ostatnich kilkudziesięciu lat zawdzięczamy wysokiemu stężeniu gazów cieplarnianych (dwutlenek węgla, metan, tlenki azotu i inne), emitowanych głównie z powodu działalności człowieka. Ich koncentracja w atmosferze stanowi przeszkodę, aby ciepło promieni słonecznych odbitych od ziemi rozproszyło się w przestrzeni. Zwiększa to szczególnie wzorzec rozwoju opartego na intensywnym wykorzystaniu paliw kopalnych, stanowiący centrum światowego systemu energetycznego." Czytamy w encyklice "Laudatum si".
Oliwy do klimatycznego ognia dolewają jeszcze wypowiedzi niektórych hierarchów. Oto kanclerz Papieskiej Akademii Nauk biskup Marcelo Sanchez Sorondo - jak doniosła "Fronda"- miał wyrazić nadzieję, że Franciszek nawróci Trumpa ... na ekologię. Zdaniem bp Sorondo to, co mówi i robi Trump, jest "sprzeczne nie tylko z nauką, ale nawet z tym, co mówi papież". Purpurat powiedział też wprost, że to lobby naftowe próbowało przeciwdziałać encyklice "Laudato si", co się jednak nie udało. Według biskupa naftowym biznesmenom miało się nie podobać, że Franciszek pisze tam wprost o wpływie człowieka na zmiany klimatu, właśnie przez wykorzystanie paliw kopalnych. Zastanówmy się zatem, jakie lobbies kręcą się wokół papieża. Jacy szatani szepczą mu do uszu?
"Nauka o klimacie, polityka i ekonomia to nie są kwestie, dla których Papieża wybrano. Nie ma on w tych sprawach żadnego autorytetu i kompetencji, władzy ani wiedzy. Wybrał więc sobie doradców, takich jak Schellnhuber, aby napisać encyklikę, która ma uchodzić za kompetentną. Oprócz tandetnej nauki, że to działalność człowieka doprowadziła do zmian klimatycznych, papiescy doradcy naciskają na wyludnienie ziemi, feudalizm zamaskowany jako socjalizm, a nawet pogańską pseudoreligię, która wielbi bóstwo czującej, świadomej siebie planety Ziemi, którą nazywają Gaia." - pisze ostro David Knight z portalu antyglobalistów info.wars. Kim jest ów Schellnhuber, ten papieski "eko-demon"?
Sięgam po inny anglojęzyczny tekst na portalu www.lifesitenews.com autorstwa Maike Hickson i Johna-Henry’ego Westena z 2015 roku zatytułowany "Kim jest światowy guru, który pomógł przedstawić encyklikę papieża w Watykanie?" Czytam tam o powołaniu przez Franciszka kontrowersyjnego niemieckiego profesora "Johna" Schellnhubera na zwyczajnego członka Papieskiej Akademii Nauk. Schellnhuber był jednym z czterech prelegentów nowej encykliki o środowisku "Laudato Si". Był również na liście uczestników sesji Papieskiej Akademii Nauk na temat warsztatów edukacyjnych "Dzieci i zrównoważony rozwój". Schellnhuber to założyciel Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu w Poczdamie oraz przewodniczący niemieckiej komisji doradczej ds. Zmian Globalnych. Jest uważany za jednego z najważniejszych na świecie klimatologów, i jest jednym z najzagorzalszych zwolenników teorii, że ziemia przeżywa katastrofalne globalne ocieplenie.
Być może najbardziej znany jest jako ojciec teorii "dwóch stopni". Tak ją streścił w wywiadzie dla magazynu "Der Spiegel": "Według obecnej wiedzy da się może żyć z ociepleniem wynoszącym 2-3 st. Celsjusza. Jednak najpóźniej na tym poziomie powinniśmy się zatrzymać, gdyż poza tą granicą grożą nam procesy niemożliwe do opanowania, jak topnienie czap lodowych na biegunach czy załamanie się kontynentalnych ekosystemów. Większość klimatologów jest zdania, że globalny wzrost temperatury o cztery stopnie oznaczałby śmiertelnie groźny eksperyment, na który w żadnym wypadku nie powinniśmy się narażać." Jednak pytany o to, czy ma pewność, że jego prognozy odnośnie globalnego ocieplenia się sprawdzą, odpowiedział: "Faktycznie wcale nie mamy takiej pewności. Ale czy to znaczy, że powinniśmy się godzić na eksperyment na skalę planety, którego wynik jest nieznany? Mamy po prostu zaakceptować zachodzące zmiany klimatu i tylko spokojnie obserwować, czy burze będą coraz gwałtowniejsze, czy może nie?" Schellnhuber jest globalistą. Swoje koncepcje wyłożył w artykule "Rozszerzenie wszechświata demokracji" dostępnym w Internecie na stronie "Center For Humans & Nature". Tłumaczę jego fragment z języka angielskiego: "Oprócz reform i konstruktywnych kroków, które może przeprowadzić każde państwo, powinniśmy bezwarunkowo stworzyć koncepcje skutecznego reagowania na kryzys klimatyczny. Jedną z zasadniczych jest idea globalnego społeczeństwa demokratycznego. Mógłby je reprezentować niewielki zbiór globalnych instytucji, wspieranych przez niepodległe kraje zgromadzone w ramach Narodów Zjednoczonych. Te instytucje opracowywałyby rozwiązania problemów, które wymagają uzgodnionych działań ponadnarodowych. Pozwolę sobie zakończyć ten krótki wykład na temat wymarzonych kluczowych instytucji, które mogłyby doprowadzić do wyrafinowanej, lepszej wersji konwencjonalnego pojęcia "rządu światowego". Na czym miałaby polegać ta scentralizowana władza planetarna? Globalna demokracja ma być zorganizowana wokół trzech podstawowych działań, a mianowicie : Konstytucji Ziemi, Rady Globalnej, oraz Planetarnego Sądu." Niemiecki uczony krótko zdefiniował te kwestie. Konstytucja Ziemi wykraczałaby poza granicę Karty Narodów Zjednoczonych i można ją streścić jako dążenie ludzkości do wolności, godności, bezpieczeństwa i stabilności. Rada Globalna składałaby się z osób wybieranych bezpośrednio przez wszystkich ludzi na Ziemi, a podczas wyboru członków rady nie można ograniczać się do czynników geograficznych, religijnych i kulturowych. Planetarny Sąd będzie ponadnarodowym organem prawnym, odwołującym się do wszystkich ludzi i pilnującym przestrzegania Konstytucji Ziemi. Oto idea masońskiego uniwersalizmu.
Schellnhuber w swojej pracy naukowej z 1988 r. zatytułowanej "Geocybernetyka: kontrolowanie złożonego systemu dynamicznego w warunkach niepewności" zawyrokował, że kraje powinny zrzec się "znacznej części suwerenności narodowej" na rzecz "potężnych instytucji ponadnarodowych". Tłumaczę jego fragment z języka angielskiego: "Podczas gdy granice państw narodowych po zakończeniu Zimnej Wojny stają się niemal nieistotne na przykład dla globalnych podmiotów gospodarczych, prawa człowieka oraz prawa naturalne nadal są ograniczone i zdominowane przez tysiące granic. Sytuację tę można przezwyciężyć, porzucając wiele aspektów suwerenności narodowej i ustanawiając prawdziwy system globalnego sprawowania rządów." Schellnhuber jako warunek wstępny widział już wówczas przekształcenie, pełniących symboliczną rolę, elementów systemu ONZ w potężne instytucje ponadnarodowe. W rewolucyjnym uniesieniu nawołuje po francusku: Allons corriger le futur!" "Naprawmy przyszłość!". Schellnhuber jest także pełnoprawnym członkiem Klubu Rzymskiego, think-tanku, który jest określany jako "grupę obywateli świata, dzielących się wspólną troską o przyszłość ludzkości". Nic na to nie poradzę, ale takie masońskie eufemizmy budzą we mnie opór i niemal fizyczne obrzydzenie. Maike Hickson i John-Henry Westen podkreślają, że wprawdzie obecnie organizacja zajmuje się różnymi problemami, jednak nadal robi to w oparciu o "mapę drogową" wyznaczoną w roku powstania 1968 r. W Rzymie rozpoczęła się wówczas międzynarodowa kampania na rzecz zmniejszenia liczby ludności świata. Twierdzono wówczas, że osiągnięto granice światowej populacji. Gruba księga zatytułowana "Granice wzrostu", raport napisany specjalnie dla Klubu Rzymskiego w 1972 r., był jednym z punktów wyjścia dla ogólnoświatowej próby zmniejszenia liczby ludności na świecie poprzez agresywne metody promowania kontroli urodzeń i zabijania dzieci. W 2009 r. Klub Rzymu potwierdził, że "kwestie globalne, które były przedmiotem raportu z 1972 r. pt. ‘Granice wzrostu’, są jeszcze dotkliwe i pilne". Schellnhuber był jednym z głównym doradców Unii Europejskiej i kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Jest współprzewodniczącym niemieckiej komisji doradczej ds. Zmian globalnych. W 2014 roku w wywiadzie z muzykiem Pierre’m Baigorry (znanym lepiej jako raper i twórca reggae Peter Fox, członek zespołu Seeed) Schellnhuber twierdził, że czasem politycy muszą zastosować presję wobec obywateli, aby przezwyciężyć ich opór wobec zmian. W tym samym wywiadzie wyraził nadzieję, że prezydent Obama podejmie niezbędne kroki, aby to zrobić. "Potrzebujemy klimatycznego Gandhiego "- zaapelował Schellnhuber. Głośny był też jego wywiad dla Frankfurter Allgemeine Zeitung z 2012 roku, w którym sugerował, aby politycy przejęli kierowanie zmianami klimatycznymi od takich naukowców jak on. "Rolą klimatologii pozostaje rzucenie faktów na stół i znalezienie odpowiednich rozwiązań" - powiedział uczony. "Rolą polityki jest potem mobilizacja woli obywateli w celu podejmowania decyzji opartych na nauce". Schellnhuber nie ma cierpliwości do tych, którzy nie akceptują jego naukowych teorii i konkluzji. "Włożyłem wiele wysiłku aby się tego wszystkiego nauczyć. [...] W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, z tego, że za każdym razem mój przeciwnik - to zawsze był mężczyzna, nigdy kobieta - był napędzany niemal religijnym zapałem." - oświadczył w rozmowie z niemieckim portalem Zeit online w 2007 r. "Pod koniec debaty obracaliśmy się w osobnych kręgach, a ja nie mogłem dopatrzeć się u moich adwersarzy chłodnej naukowej racjonalności. Podobnie z ludźmi, którzy nie akceptują teorii ewolucji Darwina: ‘Ta teoria nie może być prawdą!’. Tych ludzi nie można przekonać przy pomocy wiedzy z zakresu biologii".
Jednak, gdybyśmy mieli do czynienia z aksjomatami, pewnie nie byłoby aż tylu wątpiących. Gdyby naukowcy często nie chodzili na smyczy globalnego biznesu pewnie nie spotykaliby się z tak dużym oporem. Wystarczy przywołać doniesienia, aby zachować dystans do "starszych i mądrzejszych".
Słowa profesora Schellnhubera, które przytoczyłem, są dla mnie jeszcze jedną wersją platońskiego z ducha rządu filozofów, albo inaczej - gnostyckiej herezji - wiry w kastę Wiedzących, Pneumatyków, którzy dzierżą ster globalnego okrętu, rząd dusz, którym dzielą się z politykami pod tym warunkiem, że polityczna władza będzie posłusznie wypełniać ich światłe dyrektywy, łamiąc opór ciemnego ludu, kasty głupców, bez żadnych praw, bez głosu, bez możliwości powiedzenia NIE, aż do kolejnej zmiany naukowego paradygmatu. Wystarczy przypomnieć XX-wieczne uroszczenia butnych eugeników oraz zbrodnicze konsekwencje ich pseudoteorii, które zmaterializowały się choćby w postaci Holocaustu, eutanazji niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo, przymusowej aborcji, oraz masowej sterylizacji.
Najczęściej powtarzanym argumentem zwolenników hipotezy o antropogenicznej przyczynie globalnego ocieplenia jest tzw. powszechny konsensus klimatologów. Absurdalny to dla mnie dowód wywiedziony ze statystyki. Jeśli 99 kłamców kłamie, że mówi prawdę, to jest to prawda, a kłamstwem jest prawda, bo tylko 1 prawdomówca twierdzi, że mówi prawdę? Co za nonsens taki konsens! Ta nowa wersja starogreckiego paradoksu kłamcy wystarczy, moim zdaniem, by zasiać wątpliwości w sprawie zmian klimatycznych. A przecież pomimo przeważającej liczby uczonych, którzy przytakują teorii globalnego ocieplenia z winy człowieka, jest dość duża grupa niedowiarków. Oto co czytam w specjalnym raporcie na stronie www.climatedepot.com "More Than 1000 International Scientists Dissent Over Man-Made Global Warming Claims." Czytam w nim, że "ponad 1000 niechętnych naukowców (poprzedni raport mówił o 700 uczonych) z całego świata zakwestionowało globalne ocieplenie spowodowane przez człowieka. Ta grupa podważa ustalenia Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) oraz byłego wiceprezydenta USA Ala Gore'a. (...) Pośród tego ponad tysięcznego tłumu uczonych jest wielu obecnych i byłych członków IPCC, którzy zwrócili się teraz przeciwko tej oenzetowskiej agendzie. To zaktualizowane sprawozdanie z 2010 r. zbiegło się ze szczytem w sprawie globalnego ocieplenia w Cancun." Oto jedna z licznych cytowanych tam wypowiedzi, którą tłumaczę i wklejam do mojego gonzo-gnozo, żarliwego kolażowego reportażu z bieżących wydarzeń: "Proszę, zachowajmy spokój: Ziemia sama się uleczy. Klimat jest poza naszymi możliwościami kontroli. Ziemię nie obchodzą rządy, ani ich prawodawstwo. Kiedy obecnie obserwujemy pogodę, nie znajdziemy wielu symptomów rzeczywistego globalnego ocieplenia. Zmiana klimatu jest sprawą czasu geologicznego, czegoś, co Ziemia rutynowo czyni sama nie pytając nikogo o zgodę, ani się nie tłumacząc. "- stwierdził laureat nagrody Nobla, fizyk z Uniwersytetu Stanford, dr Robert B. Laughlin. Sekunduje mu inny uczony: "Energia generowana przez ludzkość jest tak mała w porównaniu z ogólnym bilansem energetycznym, że po prostu nie może mieć wpływu na klimat. Klimat planety działa sam z siebie, a my nie jesteśmy w stanie wskazać znaczących zmian, ponieważ sięgają one milionów lat. A badanie to zaczęło się niedawno. Jesteśmy dziećmi Słońca. Po prostu brakuje nam danych, aby wyciągnąć właściwe wnioski. "- stwierdził rosyjski naukowiec doktor Anatoli Lewitin, szef laboratorium zmian geomagnetycznych w Rosyjskiej Akademii Nauk. "Setki miliardów dolarów zostały zmarnowane na próbach narzucenia antropogenicznej teorii globalnej ocieplenia (Anthropogenic Global Warming - AGW), która nie jest poparta fizycznymi dowodami. Do przyjęcia hipotezy AGW nakłania się siłą przy pomocy opowieści mrożących krew żyłach oraz indoktrynacji, która zaczyna się już w podręcznikach do szkół podstawowych "- uważa brazylijski geolog Geraldo Luís Lino, autor książki "Oszustwo globalnego ocieplenia: jak naturalny fenomen został przemieniony w fałszywy stan światowego kryzysu". Czy mamy całkowicie ignorować takie opinie naukowców? A ten chór sceptycznych naukowych głosów powiększył się w 2010 r. w związku ze skandalem nazwanym Climategate. Wybuchł on tuż przed szczytem klimatycznym ONZ w 2009 roku. Wyciekły wówczas tysiące e-maili, które przesyłali sobie naukowcy zajmującymi się klimatem. Sugerowali w nich, że ukrywali i manipulowali danymi. Phil Jones, angielski klimatolog pracujący na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, przyznawał w tej korespondencji , że zastosował trik, aby ukryć spadek temperatury w ostatnich dekadach XX wieku. Po wybuchu skandalu tłumaczył, że słowa "trik" użył w pozytywnym sensie. Miało mu chodzić o "pomysłowe graficzne przedstawienie danych".
A co taki laik jak ja może sobie myśleć o takiej zmienności opinii w Polsce? W lutym 2009 roku Komitet Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk stwierdził, że "należy bezwzględnie zachować daleko idącą powściągliwość w przypisywaniu człowiekowi wyłącznej, czy choćby tylko dominującej, odpowiedzialności za zwiększoną emisję gazów cieplarnianych, gdyż prawdziwość takiego twierdzenia nie została udowodniona." Już w czerwcu tego samego roku Komitet Geofizyki PAN opublikował odmienne konkluzje. Także Polska Akademia Nauk 13 grudnia 2007 jako "fakty" określa wzrost stężenia dwutlenku węgla i "innych, szkodliwych gazów generowanych przez działalność człowieka". Cytowane przez Wikipedię oświadczenie PAN brzmi: "Problem globalnego ocieplenia, zmian klimatu i ich różnorodnego, negatywnego wpływu na życie człowieka i na funkcjonowanie całych społeczeństw jest jednym z najbardziej dramatycznych wyzwań współczesności."
Na ile te sprzeczne oświadczenia są elementem czysto naukowego podejścia do sprawy? Nie wiem. Zastanawiają mnie jednak zarzuty, kierowane wzajemnie do siebie przez dwie grupy uczonych. Zarówno zwolennicy jak przeciwnicy teorii antropogenicznego charakteru klimatycznych zmian oskarżają się o więzi z lobbystami, koncernami i politykami. Ja zachowuję dystans do całej sprawy.
Mój tekst tak naprawdę nie jest żadną naukową polemiką, nie mam do tego żadnych kompetencji. To był tylko jeden z głosów (nielicznych w mainstreamie), wyrazów sprzeciwu wobec mieszania polityki z teologią. Kolejny raz - jak mi się wydaje - udowodniłem, że domena "polityczności" traktowana w sposób naiwny, wynikający z bezmyślnego odbioru mainstreamowych informacji, jest uwikłana w system wierzeń, który nazywam za filozofem Erikiem Voegelinem "gnozą polityczną". Nie wiem, jakie tak naprawdę intencje przyświecały papieżowi w lansowaniu klimatycznego modelu naukowego w encyklice "Laudatum si". Nie mam pojęcia, co znaczyło wręczenie tego dokumentu prezydentowi USA niechętnemu opisanym przeze mnie hipotezom ekologicznym. Wydaje się jednak, że to nie przypadek. Stało się to tuż przed szczytem G-7 w Taorminie, na którym Trump zadeklaruje, co uczyni z porozumieniem paryskim, ratyfikowanym przez USA za prezydentury Baracka Obamy. Jeśli dar Franciszka był sygnałem, świadczącym o ingerowaniu papieża w ten ekologiczny i ekonomiczny spór, to mnie -katolikowi - bardzo się to nie podoba. Mówię to także jako Polak, mieszkaniec kraju "leżącego na węglu", który od lat jest poddawany przeróżnym presjom z Zachodu i węglowemu dumpingowi ze Wschodu. Na koniec mały szczególik dający do myślenia. Przedwczoraj podano, że zysk netto Jastrzębskiej Spółki Węglowej wyniósł w pierwszym kwartale 2017 roku 864,5 mln zł wobec 59,8 mln zł straty rok wcześniej. Pytam, jak to jest, że wydobycie węgla zaczęło się opłacać za rządów Prawa i Sprawiedliwości, tego faszystowskiego gabinetu nieudaczników. "PiS, go to hell!"