Istnieje obawa, że po atakach w Paryżu i Brukseli, teraz przyjdzie kolej na Londyn. Brytyjscy eksperci nie mogą tego wykluczyć. Wskazują jednak na różnice między zagrożeniem terrorystycznym zachodniej Europy i Wielkiej Brytanii. Sugerują nawet, że akty terroru mają mniejszą szansę powodzenia na Wyspach i tłumaczą, dlaczego. Może to egoistyczne, ale skłonny jestem się zgodzić.

Kiedy w 2005 roku czwórka urodzonych i wykształconych na Wyspach muzułmanów wysadziła się w Londynie, Brytyjczycy wstrzymali oddech. To nie byli mordercy w turbanach, udzielający wywiadów z kałasznikowem u nogi. Jeden z zamachowców był nauczycielem. Wszyscy osierocili rodziny, niektórzy żony i dzieci. Gdy tylko skończyła się identyfikacja ciał 52 zabitych, rozpoczął się wielki, narodowy rachunek sumienia. Jak to możliwe - zadawano pytanie - że ludzie z brytyjskim paszportem w kieszeni, postanowili zabić siebie i innych. Brytyjski kontrwywiad szybko zrozumiał, że nie obroni lotnisk, dziesiątek stacji metra i potężnych galerii handlowych. Kluczem do zrozumienia istoty terroryzmu jest analiza jego bolesnych symptomów i zrozumienie źródeł. Bez tego wygra przeciwnik.

Niewypały

Policja mogła zapewniać symboliczną obecność, dodać obywatelom otuchy, ale ataki, takie jak te na trzech stacjach metra i w londyńskim autobusie, mogły się powtórzyć. I faktycznie, dwa tygodnie po nich, przeprowadzono kolejną próbę w Londynie. Bliźniaczo podobną. Na szczęście, tym razem zawiódł "trotyl". Tylko przypadek sprawił, że tamtego poranka ludzie bezpiecznie dojechali do pracy. Plecaki terrorystów nie eksplodowały, ledwie poszły z dymem. Gdyby przygotowali lepiej swe bomby, Londyn ponownie okryłby się żałobą.

Konstruowanie materiałów wybuchowych domowym sposobem wcale nie jest łatwe. Składniki muszą pochodzić z licznych źródeł, a w całym procesie bierze udział więcej niż jedna osoba. Trzeba też recepturę sprawdzić, zanim się jej użyje. To tworzy pajęczynę kontaktów i ludzi. Tym właśnie kluczem zaczął się poruszać brytyjski kontrwywiad. Od 2005 roku, wykorzystując wszystkie możliwe kontakty, zwerbował olbrzymia grupę informatorów, którzy zaczęli działać w środowiskach ekstremistycznych. Jeden gest, czasami jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, uruchamiało procedurę, której celem było tropienie i obezwładnianie spisków. Zainwestowano w system elektronicznej kontroli Internetu. Zaczęto kontrolować przepływ pieniędzy. O czym nie mówi się oficjalnie, MI5 wprowadził także własnych agentów w kręgi związane z radykalnymi imamami, podsycającymi nienawiść meczetach. Na efekty tych działań nie trzeba było długo czekać. Pajęczyna stałą się siatką. Wkrótce zaczęły do niej wpadać grube ryby.

Przede wszystkim profilaktyka

Do najbardziej spektakularnych sukcesów kontrwywiadu na pewno należy zaliczyć udaremnienie w 2006 spisku, który miał doprowadzić do zniszczenia samolotów lecących z Londynu do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Aresztowano wówczas 24 osoby. Kilka z nich odsiaduje dożywocie. Niedoszli terroryści chcieli wykorzystać wniesione na pokład w butelkach po napojach środki wybuchowe. Ograniczenia 100 ml płynów, które obowiązują do dziś na lotniskach, wprowadzono właśnie po tej akcji. Niebo stało się bezpieczniejsze na całym świecie i to dzięki brytyjskiemu kontrwywiadowi. A jego motto jest jedno: lepiej nie dopuszczać niż tylko chronić.

Ameba terroru


To prawda, że na Wyspy znacznie trudniej przemycić broń niż wwieźć ją osobowym samochodem na przedmieścia Brukseli. To statystycznie zmniejsza zagrożenie, ale nie likwiduje go zupełnie. Wystarczy, bowiem jeden uzbrojony w kałasznikowa fanatyk, by centrum jakiegoś miasta zamienić w krwawy spektakl. Tego nie da się uniknąć, a ci, którzy tak mówią, są fantastami. Jednak istnieje coś takiego jak specyfika brytyjskiego poczucia bezpieczeństwa. Polega ona nie tyko na geograficznych uwarunkowaniach. Określa ją sama istota współczesnego terroryzmu. W ciągu ostatnich kilku lat jego centrum strategiczne zmieniło siedzibę. To już nie w afgańskich pieczarach i zaciszu pakistańskich wiosek podejmowane są dziś decyzje o zamachach w Europie. Czas największej aktywności al-Kaidy przeminął. W międzyczasie w próżni powstałej po wojnie w Iraku i na rubieżach rozbitej konfliktem Syrii, zagnieździł się nowotwór ISIS. To on produkuje teraz komórki terrorystyczne. Nie musi nawet fizycznie wysyłać swych bojowników do Europy. Robi to na odległość, wykorzystując fakt, że ideologia - szczególnie ta chora - nie zna granic.

Wektory zła


Wraz z przesunięciem się głównej kwatery szaleństwa, zmieniło się zasadniczo pole jego rażenia. Al-Kaida miała liczne i bezpośrednie powiązania z brytyjskimi muzułmanami, mieszkającymi na Wyspach. Natomiast tzw. Państwo Islamskie bardziej połączone jest historycznie z zachodnią Europą. Można wykreślić proste linie łączące stolicę kalifatu z Paryżem czy Brukselą. Takiej dzielnicy jak Molenbeek w nie ma w Londynie. Są skupiska muzułmanów, ale oni głównie pochodzą z dalekiej Azji. Ci z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu są stosunkowo nieliczną grupą. Eksperci zauważają, że zależności te wpływają bezpośrednio na obecny stan zagrożenia w Wielkiej Brytanii. Ponieważ jej lotnictwo bierze udział w działaniach przeciwko bojownikom ISIS, od lat utrzymywane jest ono na Wyspach na drugim od najwyższego poziomie. Oznacza to, że atak jest bardzo prawdopodobny, ale nie istnieją żadne konkretne przesłanki, by przypuszczać, że zdarzy się natychmiast. Nie podniesiono go nawet po niedawnych zamachach w Brukseli.

Dywagacje ekspertów z pewnością pomagają Brytyjczykom zachować codzienny rytm życia. Otwarte są lotniska, jeżdżą pociągi i metro. Restauracje pękają w szwach, podobnie jest w kinach. Niemniej nie spotkałem jeszcze londyńczyka, który wchodząc do zatłoczonego wagonu, nie obserwuje ukradkiem współpasażerów. Brytyjczycy zachowują czujność, to dobrze. A gdy jak w 2005 roku dzieje się coś złego, uruchamiają ukryte na co dzień cechy charakteru - stają się zwarci, nieprzejednani i wspierają się nawzajem w poczuciu obywatelskiej solidarności. Tak było podczas niemieckich bombardowań Londynu, tak też reagowano po samobójczych zamachach islamskich szaleńców. W obliczu zagrożenia, którego nie da się całkiem zlikwidować, to jedna z najskuteczniejszych brytyjskich broni. Oby nie musieli ponownie jej użyć.