Celne podania, grad strzałów na bramkę, niezwykła dramaturgia i gryzienie trawy do ostatniego gwizdka – tego wszystkiego… zabrakło w towarzyskim spotkaniu Polska-Niemcy. Od pierwszej do ostatniej minuty dzielnie broniliśmy wyniku 0:0, a jakiekolwiek próby zaatakowania bramki przeciwnika dusiliśmy w zarodku – czyli gdzieś w środku pola.
Ciężko było nie strzelić gola niemieckiej młodzieży pod wodzą Joachima Loewa, ale drużynie Adama Nawałki ta sztuka jakoś się udała. I mimo że graliśmy z niemiecką kadrą C (albo nawet D czy E), że Loew wystawił przeciw polskim Orłom aż dwunastu debiutantów, nie wykorzystaliśmy szansy na historyczne zwycięstwo. Sam mecz był zresztą nudniejszy niż powtórki "Tańca z gwiazdami". Ale są też pozytywy! Nawałka wreszcie założył gustowny szalik, a polski Brazylijczyk - Thiago Cionek - ładnie zaśpiewał hymn. No i przecież, co by nie gadać, nie przegraliśmy, prawda?! Niestety, istnieje obawa, że z Gibraltarem nie pójdzie nam tak łatwo...
Tymczasem Marcin Gortat ma swoje pięć minut! (oby trwało jak najdłużej). W meczu między Washington Wizards i Indiana Pacers Polak zdobył 31 punktów i miał aż 16 zbiórek! Znakomite akcje Gortata komentował w studiu telewizji TNT legendarny Shaquille O’Neal. "Barbecue, pierogi alert!" - wykrzykiwał legendarny koszykarz po niemal każdym zagraniu Polaka. Chodziło mu o to, że nasz środkowy "piecze" rywali jak... pierogi na grillu. Do rozgryzania tajników polskiej kuchni przyłączył się inny świetny zawodnik obecny w studiu, Charles Barkley, który wytłumaczył O’Nealowi, że pierogi to jednak nie kiełbasa, a "rodzaj mącznego ciasta z nadzieniem" (brawo!) Tyle teorii. Czas na praktykę - dzień później w studiu pojawił się konsul honorowy RP w Atlancie, który dostarczył prowadzącym, a jakże, polską kiełbasę, pierogi i piwo. Największe gwiazdy koszykówki kłócące się o polską kuchnię - bezcenne! Przy takiej grze Marcina Gortata już teraz proponujemy naukę innych polskich słówek i wyrażeń. Na początek np. "niezła wrzuta", "taka sytuacja" i "ale urwał".
Sevilla wygrała Ligę Europy. Można nieskromnie powiedzieć, że trochę w tym naszej zasługi - w końcu Śląsk Wrocław dał się pokonać sewilczykom, torując im (o ile już prostszą w kolejnych rundach) drogę do finału. Nie ma za co, panowie! Za to Lizbona rozpacza. Benfica stworzyła więcej sytuacji, ale zabrakło jej odrobiny (?) szczęścia. No cóż, Portugalczycy są smutni, ale chyba niespecjalnie zdziwieni. Bo to pierwszy taki finał, który przegrali? No właśnie nie, bo ósmy. Po raz ostatni Benfica triumfowała w 1962 roku. Wówczas rzucił na nią klątwę ówczesny szkoleniowiec klubu, Béla Guttmann. Po zdobyciu drugiego trofeum z rzędu, odważny Węgier zażądał podwyżki. Gdy usłyszał to, co zazwyczaj w takich sytuacjach, rozstał się z Benfiką, dodając na odchodne, że bez niego zespół nie zdobędzie już Pucharu Europy.
No dobra, Benfica przynajmniej ma na kogo zwalić winę. A my? Że nigdy z Niemcami, nawet towarzysko?! Może i nas ktoś przeklął? Na przykład niejaki Albrecht Hohenzollern. Składając naszemu królowi Hołd Pruski, jakieś pięć wieków temu, mógł dodać pod nosem parę słów od siebie. Powiedzmy: "Z tym hołdem wam się udało, ale w piłkę nożną to z nami nigdy nie wygracie!"