Po opuszczeniu jednej edycji Rajdu Dakar Rafał Sonik wraca na trasę tej najbardziej wymagającej rajdowej imprezy na świecie. Quadowiec wygrał Dakar w 2015 roku. "Jadę po wygraną nad swoimi niedoskonałościami. Zawsze to powtarzam i wydaje mi się, że to jest uczciwa odpowiedź" - deklaruje w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Wojciechem Marczykiem.
Wojciech Marczyk, RMF FM: Dakar przenosi się do Arabii Saudyjskiej. Dla tej imprezy to rozwój?
Rafał Sonik: Dla Dakaru przenosiny do Arabii są najlepsza możliwa wiadomością i dla nas zawodników raczej też. Obszar, po którym mogliśmy się ścigać w Ameryce Południowej malał. Determinacja krajów do organizacji kolejnych edycji Dakaru w Ameryce Południowej tez malała. Tak, wciąż są rajdy duże lokalne, ale wola, by organizować rajdy przez kilka państw jest dużo mniejsza. Organizacja Dakaru w Arabii moim zdaniem jest kopem w górę dla tego rajdu. Mam nadzieję, że będzie to odczuwalne przez zawodników, kibiców i opinię publiczną.
Jedzie pan po wygraną?
Jadę po wygraną nad swoimi niedoskonałościami. Zawsze to powtarzam i wydaje mi się, że to jest uczciwa odpowiedź. Jadę po to, żeby poprawić wynik. W Dakarze w 2015 roku, kiedy wygrałem, popełniłem błędów na ok 1,5 godz. Teraz jadę więc po to, żeby ich popełnić mniej. Wtedy wynik powinien być dobry. Jeżeli na prawie 60 godz. spędzonych na odcinkach specjalnych w ciągu całego rajdu popełnię mniej niż 1,5 godz. błędów to myślę, że wynik może być bardzo dobry. To jest jednak ogromny wyczyn, żeby do tego stopnia zminimalizować błędy. Jadę też oczywiście wykorzystać każdą szansę, żeby ten rajd zwyciężyć. To już taki czas w karierze, że zwycięstwa są w zasięgu to raz, a dwa są bardzo wymodlone.
Arabia jest bliżej niż Ameryka Południowa. Wydaje się, że lepiej, bo sylwestra można jeszcze spędzić z najbliższymi.
Tak, ale jet lag w tę stronę nie jest fajny, bo mamy 3 godz. różnicy czasu. Będziemy więc wstawać o 3, 4 nad ranem czyli północy czy 1 w nocy polskiego czasu. To oczywiście nie jest narzekanie, bo ja się cieszę, że Dakar trafił do tej strefy czasowej chociażby z tego powodu, że zrezygnowano z szalonego pomysłu, że najpierw startują ciężarówki i samochody, a potem quady i motocykle. Wprowadzono go dlatego, żeby wyniki samochodów były dostępne ok. południa czasu lokalnego. To spowodowało, że my startowaliśmy po samochodach i motocyklach, a moim zdaniem to najgorszy epizod w historii Dakaru.
Często Pan podkreśla jak ważny jest road book, czyli opis trasy. Ty razem w Dakarze znów będzie taki etap, że otrzymacie go niewiele przed startem.
Było tak już w Maroku dla testów. 6 razy ma być on wydawany na Dakarze na godz. przed startem, ale w którą stronę tego fragmentu Arabii Saudyjskiej będziemy jechać następnego dnia to wiemy. Z grubsza więc, czy będą wydmy cięte, czy piaski, czy kamienie - to powinniśmy wiedzieć dzień przed.
To jest duże utrudnienie dla pana?
Ja się uczę road booka przygotowując go na następny dzień. Wiele miejsc, do których docieram ja sobie przypominam, bo je wcześniej obrysowywałem. Dla mnie jest to więc duże utrudnienie, ale nie ma na to argumentu, bo ono jest takie same dla wszystkich. Gdyby to było w Argentynie, to byłaby duża lipa. Wszystko dlatego, że w Argentynie zawodnicy lokalni mieli road booki dużo, dużo wcześniej. Byli kumplami pilotów helikopterów, którzy ogarniali logistykę paliwową. Oni mieli więc np.: odcinki miesiąc czy nawet 2 wcześniej już rozpisane. W Arabii takiej sytuacji raczej nie będzie i to dobrze, chociażby dla sportowego fair play.
W tej edycji rajdu dwa odcinki maratońskie w tym jeden super. To coś, co pan lubi czy raczej nie?
Im dłużej, tym lepiej dla mnie. Tak mnie natura stworzyła, a rodzice i przodkowie obdarzyli genami, że nie lubię krótkich, sprinterskich odcinków. Im są dłuższe, tym lepiej. Tak było w poprzednich latach, teraz czuję się, jakbym startował trochę od nowa, ale to była żelazna reguła w poprzednich latach więc myślę, że się sprawdzi.
Nie ma co ukrywać, jest pan wymieniany w gronie faworytów do zwycięstwa w całym rajdzie. A kto będzie najgroźniejszy, kto będzie najbardziej gonił?
Gonić to będą wszyscy, bo w Dakarze bardzo odczuwalna jest zasada bij mistrza, czyli czasem 3 czy 4 zawodników jedzie na jednego. Później oni już między sobą to jakoś rozgrywają, tak było zawsze i w Argentynie i w Chile. Najgroźniejsi rywale, to oczywiście: Axel Dutrie - świetny Francuz. Sebastien Soudey, bardzo zawiedziony dotychczas nieudanymi Dakarami, ale świetny zawodnik. Myślę, że trzeba się liczyć z Giovanni Enrico, to jest niesamowicie objeżdżony Chilijczyk. W sumie mamy 10, może 12 zawodników z których każdy może wygrać. Na dodatek kilka quadów jest robiony przez stajnię Axela Dutrie, a to są maszyny świetnie zbudowane, więc każda z nich będzie konkurencyjna.
Mówił pan, że w Arabii będzie dużo suchego piachu na trasie. To nawierzchnia, którą pan woli?
Przeniosłem się właśnie do ścigania na Dakarze czy w Pucharze Świata z innych odmian ścigania quadowego, których jest kilka, żeby mieć jak najmniej do czynienia z błotem i wodą. Mam nadzieję, że nie dopadną nas żadne anomalia pogodowe. Ostatnio w Emiratach Arabskich padały ulewne deszcze, ale żeby padały w Arabii nie słyszałem. Mam więc nadzieję, że będziemy mieli dużo długiego ściągania po suchym, bez dużych gór i ulew.
W wielu wywiadach wspominał pan, że rajd Silk Way, który pan wygrał, często traktuje się jak Dakar. Na ile on tez panu dał odpowiedź, że jest w stanie na Dakarze wygrać?
Silk Way był przełomowy dla mnie psychicznie. Bo 6 czy 7 dzień w Pucharze Świata, kiedy zwykle wypoczywamy - bo rajdy pięciodniowe, od poniedziałku do piątku to nasza taka podstawowa jednostka - mogę sobie świetnie radzić i jeszcze przyśpieszać. Mam więc pewną świadomość zbudowaną na Silk Way’u, że 6 czy 7 dnia na Dakarze - o ile wszystko pójdzie dobrze i zgodnie z planem - nie powinno być gorzej niż 3 czy 4 dnia rywalizacji.
Wiele wskazuje na to, że kibiców na trasie będzie mało. To dobrze?
Ja akurat bardzo lubię, kiedy na trasie nie ma kibiców lub jest ich mało. Wtedy bowiem rajd staje się walką z przestrzenią i czasem. Ja to właśnie najbardziej kocham w tym sporcie. Wtedy też rywalizacja jest równa, bo wtedy nie ma, że jednemu pokażą dobrą trasę, a innemu złą. A tak bywało w Argentynie, szczególnie w klifowych, wyschniętych korytach rzek, gdzie w każdej chwili można było trafić na kilkumetrową skarpę. Brak kibiców na trasie, moim zdaniem, sprzyja czystości ścigania w naszej dyscyplinie.