1 maja przypada 30. rocznica tragicznego wypadku Brazylijczyka Ayrtona Senny da Silvy. Jeden z najwybitniejszych kierowców w historii Formuły 1 zginął 1 maja 1994 roku na torze Autodromo Enzo e Dino Ferrari we włoskiej Imoli. Miał 34 lata.
Atmosfera szoku i niedowierzania towarzyszyła światu sportów motorowych, gdy prezenter BBC Murray Walker obwieścił: "Kierowca wyścigowy Ayrton Senna zginął podczas Grand Prix San Marino".
Miało to miejsce zaledwie kilka godzin po tragicznym wypadku. Trzykrotnego mistrza świata udało się wydobyć z wraku bolidu teamu Williams. W stanie śmierci klinicznej trafił do kliniki Maggiore w Bolonii. Lekarze stwierdzili rozległe urazy czaszki, a po kilku godzinach sztucznego podtrzymywania życia - całkowity zanik pracy mózgu. Po konsultacjach z rodziną wyłączono aparaturę medyczną.
Senna prowadził w wyścigu przez kilka pierwszych okrążeń, ale w pewnym momencie jego bolid uderzył w barierę otaczającą tor na zakręcie o nazwie Tamburello. Brazylijczyk stracił panowanie nad pojazdem jadącym z prędkością przekraczającą 230 km/godz.
"To było tak, jakbyśmy na żywo oglądali ukrzyżowanie Jezusa" - mówił ówczesny szef Formuły 1 Bernie Ecclestone.
Po tym wypadku przerwano wyścig na ponad godzinę. W tym czasie organizatorzy zdecydowali, że zamiast planowanych 61 okrążeń, kierowcy pokonają 53 rundy.
"Kiedy zobaczyliśmy ten wypadek na monitorach w naszym studiu, zapanowała absolutna cisza. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Zresztą wszyscy byli ogromnie zszokowani. Nawet dzisiaj wspomnienia tamtego dnia budzą we mnie nieprzyjemne odczucia" - wspominał Henry Hope-Frost, który prowadził w studio telewizji Canal+ transmisję z wyścigu.