"W stocznię genetycznie wpisana jest solidarność" - mówi w rozmowie z RMF FM dr Konrad Knoch, pracownik naukowy Europejskiego Centrum Solidarności i wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego. Jak podkreśla "Solidarność" była szkołą demokracji. O pierwszych godzinach strajku, nastrojach wśród robotników, jak Porozumienia Sierpniowe zmieniły Polską rzeczywistość i dlaczego to Gdańsk stał się symbolem Sierpnia '80 z dr. Knochem rozmawiał Stanisław Pawłowski.
Stanisław Pawłowski: 43 lata temu, 14 sierpnia o szóstej rano rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jak wyglądały jego pierwsze godziny?
Konrad Knoch: Pierwsze momenty były dosyć dramatyczne, dlatego, że przed stocznią zjawiło się tylko dwóch panów: Jerzy Borowczak i Ludwik Prądzyński. Miało być ich więcej. Miał być Wałęsa, Borusewicz. Miał być Bogdan Zdrojewski. Więc tych dwóch panów się zastanawia - co robić? Nie ma kolegów. Podjęli decyzję, że zaczną robić ten strajk. Jak wiadomo, przyczyną bezpośrednią strajku w Stoczni Gdańskiej było zwolnienie Anny Walentynowicz i chęć jej obrony. Panowie biegną po swoich wydziałach, zbierają ludzi, mają ulotki i transparenty z pierwszymi postulatami i tak chodzą. Jak to było? Borowczak mówi: "Wędrówka ludów". Zbierali ludzi, a strajk zaczyna się rozkręcać.
Jak to się stało, że tyle ludzi za nimi poszło?
Oni sami byli młodymi stoczniowcami. W kraju już odbywały się wcześniej strajki. Na Lubelszczyźnie już czuć było wrzenie. Mówiono, że coś też jest w powietrzu, że coś wybuchnie. W stoczni zatrudnionych było wielu młodych ludzi, którzy zarabiali mało. Sporo ludzi nie miało mieszkań, nie miało perspektyw na przyszłość. Praca stoczniowca była bardzo ciężka i trudna. I dzisiaj zresztą też tak jest. Więc te warunki pracy, nieprzestrzeganie zasad BHP, płace - to wszystko miało znaczenie. Bardzo dużo młodych stoczniowców się przyłączyło. I tak szli przez różnymi uliczkami, jak przez miasto, bo stocznia była ogromnym zakładem i zbierali ludzi. Tłum pewnie kilku tysięcy osób doszedł na plac Centralny. Przed budynkiem dyrekcji była ładowarka. Dziś można ją zobaczyć na wystawie stałej Europejskiego Centrum Solidarności. Jerzy Borowczak wszedł na tę ładowarkę i zaczął zapisywać ludzi do komitetu strajkowego. Teraz opowiada, że biedny nie miał pomysłu, co dalej. Miał być Wałęsa, ale go nie ma. Według relacji świadków w tym momencie biegnie Lech Wałęsa. Borowczak wspomina, że to był najszybszy bieg Wałęsy. Wdrapuje się na tą ładowarkę. Patrzy na te nazwiska i mówi: "tu jest jeszcze moje. Czy akceptujecie, że jeszcze ja będę w komitecie?" Podobno dostał brawa i tak, Wałęsa przyłącza się do strajku. Od tego momentu protest ma inną dynamikę. Zaczynają się pierwsze rozmowy z dyrekcją, pierwsze negocjacje. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, jak ten strajk się skończy.
Co sprawiło, że strajk rozlał się po całym kraju?
Kiedy ludzie dowiadują się, że coś się w stoczni dzieje przychodzą. Przyjeżdżają też opozycjoniści z Warszawy. Strajk miał swój krytyczny moment. Po dwóch dniach protestujący załatwili swoje postulaty. W tym momencie okazało się, że inne zakłady już strajkują, że poszły ze stocznią. I te małe zakłady, których przedstawiciele zaczęli przychodzić do stoczni zaczęli mówić: "Ale jak to? Wyście swoje załatwili? A co z nami? Jesteśmy mali, słabi. Wy jesteście największym zakładem. Na was patrzymy." Podobno Henryka Krzywonos powiedziała, że "rozniosą nas jak pluskwy, jak nas zostawicie." Lech Wałęsa widząc, co się dzieje, widząc emocje i nastroje mówi: "No dobrze, to kontynuujemy strajk i to będzie strajk solidarnościowy."
Czyli postulaty się zmieniły?
Tak. Protest był solidarnością ze zwolnioną Anną Walentynowicz, z koleżanką z pracy, z robotnikami. I nagle okazało się, że solidarności brakuje i ona jest potrzebna z innymi zakładami. Nastał dramatyczny moment, bo na noc zostało w stoczni 100 osób. Wszyscy już wychodzili, już załatwione są postulaty, wszyscy wychodzą do domu. Stoczniowcy ze Stoczni Remontowej, która sąsiaduje ze Stocznią Gdańską, przyszli. Czasami mają żal do Stoczni Gdańskiej, bo mówią, że to oni uratowali strajk i żeby o nich też pamiętać. Dlatego o tym mówię, żeby docenić pierwszy taki gest solidarności dwóch zakładów pracy. Zostali na noc, było ich bardzo niedużo, ale przetrwali tę noc i od tego momentu wszystko zaczęło się ponownie rozkręcać. Było coraz więcej strajkujących, zaczęły stawiać inne zakłady w Polsce.
Jakie były nastroje wśród robotników? Bo pewnie większość była przygotowana na kilka dni strajku, a on się ciągnął i ciągnął ponad dwa tygodnie.
Nastroje były różne. Była radości, była energia. Zawsze jest napięcie i to napięcie powoduje wyczerpywanie energii. Nie jesteśmy w stanie jako ludzie żyć w takim ciągłym napięciu. Więc pojawiło się naturalne zmęczenie. Podczas strajku pojawiło się też zaniepokojenie, czy będzie interwencja czy nie? A może zaraz tu przyjadą i wjadą czołgi?. To poczucie zagrożenia i ryzyka było. Było też naturalne zmęczenie i tęsknota za rodzinami. Były też problemy z aprowizacją. Są zdjęcia, jak Anna Walentynowicz robi kanapki strajkującym. Była też wielka euforia po zakończeniu. Na wszystkich zdjęciach, fragmentach filmów widać tę euforię, że stało się coś wielkiego. Jeszcze nie do końca wiemy co, ale rzeczywiście, że to już jest inna Polska i to będzie inny świat. Czuje się ten wielki sukces w tych ludziach.
Porozumienia sierpniowe były ważnym momentem w historii Polski.
Myślę, że w historii Polski współczesnej po 1945 roku były najważniejszym momentem. Dlatego, że stworzyliśmy coś sami, coś od podstaw, coś, co pozwoliło uruchomić wiele procesów, które doprowadziły nas do wolności po 1989 roku. Był to ruch związkowy, ale też ruch społeczny, można powiedzieć, rewolucyjny. Byli tam wszyscy od lewa do prawa i katolicy, i wierzący, i niewierzący, i przedstawiciele różnych warstw społecznych oraz zawodów. Oni wszyscy byli razem przez osiemnaście miesięcy, poznawali się, uczyli się siebie, uczyli się procesu demokracji.
Solidarność była ruchem, który nieustannie debatował, negocjował, rozmawiał. To była wielka szkoła demokracji. Członkowie Solidarności kłócili się, spierali, rozmawiali przez kilkanaście, kilkadziesiąt godzin. Potem było głosowanie i demokratycznie podjęta decyzja i wszyscy stali za tą decyzją murem. Nawet jak się z nią nie zgadzali, szanowali werdykt demokratyczny. Polska przez te kilkanaście miesięcy wykształciła nowe kadry, nowe elity, ale też sporo projektów, uchwał, ustaw i pomysłów. Dzięki temu w 1989 roku można było te pomysły na nowo podjąć i do nich wrócić.
Dlaczego strajk w Stoczni Gdańskiej często jest stawiany na pierwszym miejscu, skoro strajków było tyle w całym kraju?
Są pewne wydarzenia, które stają się symbolami. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że Kolumb nie przypłynął do Ameryki pierwszy. Byli Wikingowie, Chińczycy. Można o tym opowiadać. To Kolumb stał się tą osobą, od której te odkrycia geograficzne przybrały inny rozmiar, inne znaczenie. Zmieniły świat, można powiedzieć. I w tym sensie stały się symbolem. To nie znaczy, że stocznia w Szczecinie była gorsza czy lepsza. To nie znaczy, że huta, że kopalnie były gorsze, lepsze. Wszyscy strajkowali solidarnie, wspólnie. Natomiast dużo ważniejsze niż taka licytacja, kto był pierwszy, jest to, co się staje symbolem i co za tym symbolem się kryje. Stocznia stała się symbolem. Symbolem porozumienia, rozmawiania, kompromisu. Symbolem pierwszej solidarności w obronie zwolnionej z pracy Anny Walentynowicz. To wreszcie w tych porozumieniach padło po raz pierwszy stwierdzenie, że władza zaakceptuje niezależne od siebie związki zawodowe. To był absolutny przełom. Tego wcześniej nigdzie nie było, w żadnych innych porozumieniach. Potem porozumienia katowickie rozszerzyły to na cały kraj, więc to doprowadziło w efekcie do powstania "Solidarności" - wielkiego ruchu, który zmienił Polskę i doprowadził do odzyskania przez nią wolności.
Ja stawiam taką tezę, którą być może trzeba by sprawdzić naukowo, że w stocznię genetycznie wpisana jest solidarność, bo statku nie da się zbudować w pojedynkę. Trzeba być jeden za drugiego, jeden za wszystkich. Trzeba współpracować w brygadach, drużynach. Jak ktoś chce sam budować statek, to nie nadaje do stoczni, musiał sam odejść albo go zwalniano. Stocznia miała blisko tysiąc kooperantów z całego kraju, kilkuset ze świata. Była jednym z największych zakładów w Polsce pracy. Relacje budowane były ze stocznią przez lata i stocznia budowała je z innymi. Więc tymi kanałami te informacje, co się dzieje w stoczni, mogły się przedostać dalej. Być może one też spowodowały taki wzrost tej energii strajkowej w całym kraju.
Osoba Lecha Wałęsy też nie była bez znaczenia.
Można dziś lubić lub nie lubić, zgadzać się lub nie zgadzać z Lechem Wałęsą, ale wtedy on był po prostu gwiazdą strajków, gwiazdą medialną. Przyciągał ludzi. Prasa przyjeżdżała, słuchała, on był na okładkach czasopism, gazet, on udzielał celnych ripost, dyskutował z ludźmi, wyczuwał ich nastroje. Był takim wytrawnym uczestnikiem strajku. Czuł te emocje. Był w tamtym czasie naprawdę wielką postacią, takim liderem tych negocjacji. Będąc taką postacią, stał się też symbolem.
Powstała "Solidarność". Jak wyglądały kolejne miesiące jej działalności?
Kolejne miesiące są bardzo dynamiczne i dramatyczne. Ja nie lubię określenia karnawał "Solidarności", bo tak się mówi. Karnawał brzmi jak coś wesołego. Tańczymy, bawimy się, a potem karnawał się kończy. No więc w tym sensie ta "Solidarność" też się skończyła 13 grudnia 1981 roku, choć nie do końca, bo powstała "Solidarność" podziemna, potem inne jeszcze formacje opozycyjne, więc ten opór dalej trwał.
17 września do stoczniowego klubu Ster zjechali się delegaci, przedstawiciele różnych komitetów strajkowych, MKZ, komitetów założycielskich, nowych związków z całego kraju. Zjechali się i zaczęli debatować, jaka ma być "Solidarność". Gdańsk chciał, żeby tych związków było dużo, żeby było kilkaset, kilka tysięcy, żeby w każdym zakładzie był związek. Można się zastanowić, czy to może byłoby lepiej, ale tego nie wiemy. Karol Modzelewski, wybitny opozycjonista, chyba najdłużej więziony w PRL-u, zdecydowanie wystąpił, żeby powstał jeden związek zawodowy. I jak mi opowiadał, przejeżdżając pociągiem, zobaczył na cukrowni w Pruszczu Gdańskim słowo solidarność. Pomyślał, że to są strajki solidarnościowe i że tak musi się nazywać związek. Zresztą to słowo solidarność się wszędzie pojawiało: na murach strajkowych, był biuletyn Informacyjny "Solidarność". Niejako stawało się oczywiste, że tak się będzie ten związek nazywał, ale trzeba było nadać impuls. Trzeba było jeszcze zarejestrować związek. Władza tego nie chciała. Utrudniała, zmieniała statut. W końcu, po dwóch miesiącach walki "Solidarność" udało się zarejestrować i zaczęła funkcjonować jako związek zawodowy.dddddd