Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie toczy się proces czworga oskarżonych w związku z pożarem escape roomu, w którym zginęło pięć 15-letnich dziewcząt. Na rozprawę dziś wezwany był tylko jeden świadek, dowódca zmiany jednostki ratowniczo-gaśniczej nr 1, która była pierwsza na miejscu tragedii.

Do pożaru w budynku escape roomu "To Nie Pokój" w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88 doszło 4 stycznia 2019 r. Zginęło w nim pięć 15-letnich przyjaciółek, uczennic kl. III D Gimnazjum nr 9, świętujących w pokoju zagadek urodziny jednej z nich.

Od 14 grudnia 2021 r. przed Sądem Okręgowym w Koszalinie toczy się proces czworga oskarżonych, w tym organizatora pokoju zagadek Miłosza S., którym prokuratura przedstawiła tożsame zarzuty umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu nastolatek.

"Próba zakręcenia zaworu nie przynosiła"

Na czwartkowy termin rozprawy wezwany został tylko jeden świadek - Arkadiusz B., dowódca zmiany jednostki ratowniczo-gaśniczej nr 1 (JRG 1) koszalińskiej PSP, która jako pierwsza wezwana została do akcji. Zeznania składał pod przysięgą.

W sądzie mówił, że jeszcze zanim ze strażakami dojechał na miejsce, dostał informację, że w budynku mogą być osoby, których życie jest zagrożone, i że są tam butle z gazem. Zaleciłem strażakom zakładanie aparatów ochronnych. Na miejscu był młody mężczyzna, był bardzo wystraszony. Potem się okazało, że to pracownik escape roomu. Nie był mi w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie przebywają dziewczęta, wskazał tylko budynek, w którym jest pożar. Nie pamiętam dokładnie słów, które mówił. Miał obrażenia ręki, twarzy, głowy - zeznał w sądzie Arkadiusz B.

Zaznaczył, że pożar był w fazie "rozgorzenia", ogień wydostawał się z parteru, przez okno i drzwi. Nie miał potwierdzonej informacji o odcięciu prądu. Miał świadomość, że działania strażaków obarczone były dużym ryzykiem. Mówił, że pierwszych dwóch strażaków weszło do środka, gdy intensywność pożaru zmalała. Weszli przez okno w pomieszczeniu obok, gdzie nie było ognia, tylko duże zadymienie. Odnalezione butle gazowe zostały wyciągnięte na zewnątrz. Z jednej chyba wydostawał się gaz, było słychać szum wydostającego się gazu. Próba zakręcenia zaworu nie przynosiła skutku - ja próbowałem, inni też, ale nie było fizycznej możliwości, by to zrobić - zeznał świadek.

Arkadiusz B. mówił w sądzie, że dziewczęta były wyciągane przez okno, którym weszli do środka strażacy. W jego ocenie "były nieprzytomne, nie miały śladów oparzeń, spaleń, miały różową skórę". To od służb medycznych dowodzący JRG 1 uzyskał informację, że dziewczęta nie żyją.

"Zaufałem informacji, że nie ma innego wejścia do budynku"

Świadek pytany o szczegóły przebiegu akcji, o konkretne nazwiska osób, które miałyby wykonywać konkretne czynności, zasłaniał się niepamięcią.

Nie przypomniał sobie także, kto na miejscu zdarzenia, powiedział mu, że wejście do pomieszczeń escape roomu jest tylko z jednej strony. Natomiast dopytywany przez mec. Krzysztofa Kaszubskiego, pełnomocnika rodziny jednej z ofiar, potwierdził, że w trakcie akcji odstąpiono od weryfikacji tych informacji, a po akcji potwierdzono, że z tyłu budynku było okno. Dodał jednak, że okno było małe i okratowane, dostęp do niego był utrudniony m.in. przez płot, "trudno byłoby wyjąć te osoby", "wydłużyłby się czas akcji". Zaufałem informacji, że nie ma innego wejścia do budynku. I to była słuszna decyzja - mówił Arkadiusz B. na sali rozpraw.

Świadek w sądzie nie potrafił jednoznacznie wskazać, czy to dyżurna operacyjna zaproponowała wsparcie drugiej JRG, czy to on o nią wystąpił. Zeznał, że strażacy z JRG 2 "pomagali nam już w wynoszeniu osób, które odnaleźliśmy".

W odczytanych przez sędzię Sylwię Dorau-Cichoń zeznaniach z czerwca 2020 r., które Arkadiusz B. potwierdził w sądzie, świadek stwierdził, że "może gdybym miał do dyspozycji od razu drugą jednostkę, to może wpuściłbym do środka dwóch kolejnych strażaków". Nie ma waszych bliskich, ale moim zdaniem czas i reakcja były słuszne - powiedział do oskarżycieli posiłkowych, którymi są rodzice ofiar.

Prokurator Prokuratury Okręgowej w Koszalinie Małgorzata Sielska dopytywała świadka o użycie podczas akcji kamer termowizyjnych. Ten potwierdził, że w wozie, którym on jechał taka była i została użyta. Potwierdził, że miała możliwość nagrywania, ale ma zapis "w pętli" i zapisane nagranie skasowały kolejne zapisy.

Odpowiadając na pytania mec. Kaszubskiego i obrońcy Miłosza S. mec. Wiesława Brelińskiego, świadek przyznał, że nie wystąpił o zabezpieczenie zapisu z kamery termowizyjnej. Nikt z przełożonych nie żądał tego zapisu. Na tamtą chwilę nie zdawałem sobie sprawy, że on będzie tak potrzebny - powiedział Arkadiusz B. na sali rozpraw.

Podczas rozprawy odtworzono nagranie z eksperymentu procesowego z 14 lutego 2019 r. przeprowadzonego na miejscu zdarzenia. Sąd odczytał także treść zeznań składanych przez świadka w postępowaniu przygotowawczym. Sędzia przypomniała także stronom o tym, że prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania wątek dotyczący m.in. prowadzenia akcji ratowniczo-gaśniczej.