Są pierwsze trzy uznane za zasadne protesty wyborcze. Sąd Najwyższy rozpatrzył w czwartek 12 z blisko 5 800 protestów, jakie trafiły do SN po wyborach prezydenckich.
Najistotniejsze jest to, że trzy protesty zostały uznane za zasadne, choć niemające wpływu na wynik wyborów.
Wszystkie zostały złożone przez Polaków, mieszkających za granicą - w Londynie, Manchesterze i w Sztokholmie. Składający je wyborcy w I turze głosowali za granicą, w II mieli zamiar zrobić to w kraju, dlatego wystąpili o wydanie im zaświadczeń, upoważniających do głosowania w dowolnej komisji. Nie otrzymali ich jednak na czas. Wyborca z Manchesteru otrzymał je dopiero po wyborach. Jak dodał, w sprawie przesyłki ze Sztokholmu miało to dotyczyć, według informacji składającego protest, nie tylko niego, ale kilku osób wracających z kontraktu w Szwecji. Wszyscy zostali więc pozbawieni praw wyborczych.
Z rozpatrzonych dotąd przez SN łącznie 12 protestów jeden - dotyczący odebrania od wyborcy pakietu do głosowania bez pokwitowania - sędziowie uznali za bezzasadny. Pozostałych osiem pozostawiono bez dalszego biegu, między innymi przez bardzo ogólnikowe, bądź niezwiązane z przebiegiem wyborów zarzuty.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Andrzej Duda odebrał uchwałę PKW o wyborze na prezydenta. 6 sierpnia zacznie II kadencję
Do Sądu Najwyższego trafiło około 6 tysięcy protestów wyborczych związanych z niedawnymi wyborami prezydenckimi. Dla porównania: po wyborach prezydenckich z maja 2015 roku - w których II turze Andrzej Duda pokonał Bronisława Komorowskiego - do Sądu Najwyższego wpłynęło 58 protestów. Prawo wniesienia protestu przysługiwało przewodniczącemu właściwej komisji wyborczej, pełnomocnikowi wyborczemu oraz wyborcy, którego nazwisko w dniu wyborów było umieszczone w spisie wyborców w jednym z obwodów głosowania.
Na ocenę kilku tysięcy protestów i wydanie uchwały ws. ważności wyboru prezydenta Sąd Najwyższy ma czas do 3 sierpnia.