Wiceprezydent USA Joe Biden ogłosił, że nie weźmie udziału w walce o nominację Partii Demokratycznej przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku. O swej decyzji poinformował w specjalnym oświadczeniu w ogrodach Białego Domu w obecności prezydenta Baracka Obamy oraz swej żony. Zapewnił, że choć nie startuje, to "nie zamierza siedzieć cicho" i będzie aktywnie uczestniczyć w kampanii.
Nieoficjalnie wiadomo, że Bidena o start w wyborach prosił nawet na łożu śmierci jego syn. Wszystko wskazuje jednak na to, że zwyciężył interes partii. Wiadomo, że demokraci od dłuższego czasu stawiali na Hillary Clinton, dlatego, że cieszy się wysokim poparciem. Do tego według sondaży ma duże szanse pokonać kandydatów republikańskich. Byłaby pierwszą kobietą prezydentem. Biden już tak dobrze w przewidywaniach nie wypadał – za to mocno mógłby namieszać w prawyborach demokratów, osłabiając właśnie Hillary Clinton.
Wiadomo też, że od paru tygodni Biden w swoim domu w Waszyngtonie organizował spotkania, w czasie których próbował zorientować się, czy uzyska odpowiednią liczbę sponsorów, którzy przeznaczą pieniądze na jego kampanię. Podobno nie wypadło to dobrze.
Teraz ruch po stronie Baracka Obamy, który pewnie lada dzień ogłosi poparcie dla Hillary Clinton. Dotąd unikał tego – zapewne czekając na decyzję Bidena.
O nominację demokratów w prawyborach, które zaczynają się za niespełna cztery miesiące, ubiega się obecnie czworo kandydatów, a faworytką jest była sekretarz stanu Hillary Clinton. Według sondaży gdyby Biden zdecydował się na udział, to mógłby liczyć w skali kraju na ok. 13-15 proc. poparcia wśród wyborców Demokratów, a Clinton na około 50 proc.
(mpw)