Ponad 16 tys. ukraińskich dzieci zostało od początku wojny uprowadzonych przez Rosję. Niektórym z rodziców udało się już sprowadzić dzieci z powrotem do domów, pokonując wiele trudności – donosi z Kijowa Tobias Dammers, korespondent dziennika „Tagesschau”.
Dziennikarz opisuje jeden z przykładów udanego powrotu do domu - historię 16-letniego Ihora i jego matki Nataliji Lysewycz, pochodzących ze wsi Antoniwka w obwodzie chersońskim na południu Ukrainy. Rejon ten został podbity przez Rosję w pierwszych dniach inwazji. "Nastąpiło osiem miesięcy rosyjskiej okupacji, a wraz z nią - dostęp wyłącznie na rosyjskich mediów. Lysewycz opowiada, że nie słyszano tam nic o wojennych okrucieństwach, takich jak w Buczy czy Irpieniu. Okupacja stała się codziennością" - opisuje "Tageschau".
Matka zgodziła się na "zbyt kuszącą, aby ją odrzucić" propozycję rosyjskich władz okupacyjnych - wyjazd Ihora na obóz letniskowy w rosyjskim mieście Anapa, z dala od strefy walk na Ukrainie. Ten wyjazd "miał trwać kilka tygodni, ale sprawy potoczyły się inaczej. Wakacje zamieniły się w porwanie - i stały się częścią zbrodni wojennej" - pisze "Tagesschau". Chłopiec powrócił z Rosji dopiero po czterech miesiącach.
Według ukraińskich źródeł Ihor jest jednym z ponad 16 tys. dzieci i młodzieży uprowadzonych przez Rosję w czasie wojny. Ihora udało się sprowadzić z Rosji do domu na początku marca. "Jego powrót z obozu był wielokrotnie przekładany przez rosyjskie władze. Był tam przetrzymywany" - podkreśla "Tagesschau".
Jak ocenił Ihor, w Rosji wraz z nim było ponad tysiąc ukraińskich dzieci. Traktowanie było "dobre", nie było przemocy ani prób reedukacji. "Dzieciom zapowiedziano, że zostaną wysłane do rosyjskich rodzin adopcyjnych lub domów opieki. Ponadto w obozie mówiono, że ci, którzy zechcą zostać w Rosji, otrzymają pieniądze" - opowiadał Ihor.
Kontakt chłopca z matką został urwany, kobieta "bała się, że już nigdy nie zobaczy syna". W sprowadzeniu syna z Rosji pomogła jej organizacja SOS Wioski Dziecięce Ukraina. Kobieta musiała pojechać osobiście do Rosji po chłopca. "Trasa wiodła przez Polskę i Białoruś do granicy z Rosją. Stamtąd musiała jechać do Moskwy, a potem na południe Rosji do Anapy. To tysiące kilometrów, dwa tygodnie w podróży. Po drodze były osoby udzielające pomocy" - wyjaśniła kobieta. Jak podkreśliła, ona i inne matki miały mówić o "odwiedzeniu" swoich dzieci, a nie o "odbieraniu ich".
Po przyjeździe do Anapy także matce Ihora złożono propozycję pozostania w Rosji. "Inne matki, które były w Rosji, również potwierdzają otrzymanie takich ofert. Ale po podpisaniu kilku dokumentów (Natalija Lysewycz) mogła bez problemu zabrać ze sobą Ihora" - dowiedział się "Tagesschau".
Jak potwierdziła ukraińska rzeczniczka praw dziecka Daria Herasymczuk, do tej pory na Ukrainę udało się przywieźć z powrotem 323 spośród porwanych dzieci. "Te operacje sprowadzania odbywały się bez przyzwolenia Rosji, bez okupu, bez niczego w zamian. To nie jest wymiana" - podkreśliła Herasymczuk. Jest przekonana, że za porwaniami dzieci kryje się "przejrzysta i dobrze zaplanowana" strategia. Z jej analiz wynika, że "ukraińskie dzieci szybko otrzymały obywatelstwo rosyjskie, a procesy adopcyjne były skracane".
Jak podkreśla "Tagesschau", nie w każdym przypadku udaje się ukraińskim rodzicom i organizacjom pozarządowym odzyskanie dzieci. Daria Kasjanowa z SOS Wioski Dziecięce Ukraina potwierdziła, że zdarzały się już "odmowy" ze strony rosyjskich obozów czy rodzin adopcyjnych, mimo że ukraińscy krewni mieli przy sobie wszystkie niezbędne dokumenty.
Uratowane z Rosji nastolatki zgłaszały, że groziło im powołanie do rosyjskiej armii. "Wiele spośród uprowadzonych ukraińskich dzieci musiało przejść +program edukacji patriotycznej+, w ramach którego szerzona jest antyukraińska propaganda" - podkreśliła Kasjanowa.
Uprowadzanie dzieci z Ukrainy jest odmiennie przedstawiane przez rosyjską telewizję, która przekonuje, że "dzięki przybranym rodzicom dzieci zostaną uratowane przed zawieruchą wojenną na Ukrainie i będą mieć zapewnioną bezpieczną przyszłość" - pisze "Tagesschau".
Jak potwierdziła niedawno w wywiadzie dla kremlowskiej telewizji rosyjska rzeczniczka praw dziecka Maria Lwowa-Biełowa, "380 dzieci zostało już przekazanych do 20 regionów kraju". Sama też zaadoptowała 15-latka z Doniecka, czym pochwaliła się w rozmowie z Putinem.
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał 17 marca nakaz aresztowania prezydenta Rosji Władimira Putina jako odpowiedzialnego za zbrodnie wojenne polegające na bezprawnych deportacjach dzieci z okupowanych terenów Ukrainy do Rosji. Tego samego dnia MTK wydał także nakaz aresztowania Marii Lwowej-Biełowej, oskarżanej o te same zbrodnie, co Putin. Rosja, nie uznająca MTK, stwierdziła, że nakaz aresztowania jest "prawnie nieważny".